Dramat
Przez osiem miesięcy była więziona, głodzona i bita. Bernadeta D. z Radlina oraz jej trzyletnia córeczka przeżyły koszmar. Kobieta opuściła już szpital i w szczegółach opowiedziała nam o tym co się stało.
Wszystko zaczęło się od tajemniczych odwiedzin. Pod koniec 2004 r. do kuzynki pani Bernadety przyjechali goście. Zaprzyjaźnili się również z nią. Mieszkanka Radlina zaufała przyjezdnym, wierzyła w ich każde słowo i nie podejrzewała, że opiekuńczość Magdaleny Łyczak i Zbigniewa Ciszonka przerodzi się w koszmar. W moim małżeństwie działo się wówczas źle. Od dłuższego czasu byłam bita i poniewierana przez męża. Połamał mi nawet żebra. Oni przyjechali i zaoferowali pomoc. Wykorzystali moją trudną sytuację – mówi Bernadeta D. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Kobieta odstąpiła im swoje mieszkanie. Nie zrezygnowała z przyjaźni nawet wtedy, gdy za jej plecami zostało ono wynajęte. Podpisała także kilka umów kredytowych, m.in. na zakup telewizora i zestawu kina domowego. Sprzęt trafił do oszustów. Mimo tego pani Bernadeta się nie zbuntowała. Dała się nawet namówić na dwutygodniowe wczasy. 21 marca 2005 r. zabrała trzyletnią córeczkę Dominikę i ruszyła w Polskę.
Zabijała świnie
Zanim wszyscy dotarli do Kanina (województwo pomorskie) zatrzymywali się w kilku innych miejscowościach. Jakich? Dokładnie nie wiadomo. Ona była zajęta swoją sytuacją. Cieszyła się, że może uciec od męża i trochę wypocząć. Nie przywiązywała wagi do miejsc, w których się znajduje – mówi policjant zajmujący się tą sprawą. Bardzo szybko kobieta przekonała się, że ma do czynienia z przestępcami. Po drodze, posługując się różnymi nazwiskami, wynajmowali oni mieszkania i domy. Wynosili znajdujący się tam sprzęt i uciekali. Zabierali ze sobą nawet kaloryfery i prysznice – mówi funkcjonariusz radlińskiego komisariatu. Część rzeczy trafiała na sprzedaż. Zabrali mi dowód osobisty i kazali mi stać z tymi sprzętami na rynku w Darłowie oraz Sławnie. Czaili się w samochodzie za drzewem i obserwowali. Nie mogłam z nikim rozmawiać. Bali się, że poproszę o pomoc – mówi Bernadeta. Zarobione przez nią pieniądze przeznaczano m.in. na alkohol. Ciągle ich brakowało. Kobieta nie miała prawa upominać się o swoje. Jej zadaniem była praca. Musiała m.in. rąbać drewno, zabijać kupione wcześniej świnie czy kurczaki. Nigdy tego nie rozbiłam. Nie miałam wiele siły. Gdzie tu mocować się z takim zwierzęciem jak świnia? Oni tylko krzyczeli i poniżali mnie – mówi mieszkanka Radlina.
Kradła ziemniaki
Kiedy policja rozpoczęła poszukiwania pani Bernadety i jej córki, Magda Łyczak i Zbigniew Ciszonek zmieniając miejsce pobytu ukrywali ją w przyczepie samochodowej. Była przyzwyczajona do takich warunków. Najczęściej przestępcy trzymali ją w ciasnym pokoju, piwnicy czy chlewie. Nie mogłam stamtąd wychodzić. W jednym z domów pojawił się pracownik „Wodociągów” i upomniał się o zaległą zapłatę. Zauważył mnie i zapytał o gospodarzy. Oni akurat nadjechali i zastali mnie na rozmowie. Wówczas dostałam deską przez plecy. Kobieta natomiast wytargała mnie za włosy. Dostawało mi się także, gdy Dominika miała problemy z zaśnięciem – relacjonuje kobieta. Dodaje, że codziennie walczyła o przeżycie. Nie otrzymywała jedzenia, a gdy się nad nią zlitowano mogła zjeść kromkę chleba czy zupę sprzed kilku dni. Często kradłam ziemniaki dla Dominiczki. Ona była najważniejsza. Oni dobrze o tym wiedzieli i kiedy chcieli mnie wypuścić do domu bez niej, mieli świadomość, że nigdzie nie pójdę – mówi mieszkanka Radlina.
#nowastrona#
Powrót
#nowastrona#
Powrót
Ostatnim miejscem pobytu była miejscowość pod Szczecinkiem. Kiedy Bernadeta nie zarabiała, a jej dokumenty stały się bezużyteczne była niepotrzebna. 10 listopada zbudzono ją o 4.00. Kazano zabrać torbę i iść na dworzec kolejowy do Szczecinka. Nie miałam siły się ruszyć. Byłam wykończona. W końcu mnie tam zawieźli i bez grosza przy duszy zostawili. Na szczęście ludzie po drodze się nade mną zlitowali i wsparli – wspomina kobieta.
11 listopada dotarła do Radlina. Tam zaopiekowały się nią dwie siostry, które o jej powrocie poinformowały znajomego policjanta. Kiedy ją zobaczyłem leżącą w domu, nie mogłem uwierzyć. Była wykończona. Ważyła 32 kg (przed wyjazdem jej waga wynosiła blisko 50 kg – red.). Natychmiast zawiadomiłem pogotowie i przewieziono ją do szpitala. Tutaj lekarz stwierdził, że zwlekanie z leczeniem kilka dni mogłoby się zakończyć śmiercią – mówi policjant z komisariatu w Radlinie. U kobiety stwierdzono skrajne wyczerpanie organizmu, odwodnienie i uszkodzenie nerwu strzałkowego. Choroba jest poważna i może się zakończyć trwałą niesprawnością nogi. Bernadeta D. w szpitalu spędziła ponad miesiąc.
Rafał Jabłoński