Nie jestem winna
Kobieta w 1999 r. rozwiodła się z mężem. Do tego czasu wspólnie wychowywali dwie córki (dzisiaj już dorosłe kobiety) oraz dwóch niepełnosprawnych synów w wieku 14 i 15 lat. Rok później sąd zdecydował o eksmisji mężczyzny i musiał on opuścić mieszkanie. Jak się okazało, to czy nadal wychowuje on dzieci wspólnie z byłą żoną stało się podstawową zagadką do rozwikłania. Od tego zależało, czy kobieta otrzyma wsparcie finansowe z Urzędu Miasta.
Pracownicy referatu świadczeń rodzinnych wodzisławskiego magistratu twierdzą, że Tatiana Naglik w pewnych okresach nie spełniała wymogów matki samotnie wychowującej dzieci i musi zwrócić bezprawnie pobrane świadczenia rodzinne.
– Oni chcą mnie zniszczyć. Przecież ojciec w ogóle się dziećmi nie interesuje. Ani złotówki nie daje na ich utrzymanie i z nami nie mieszka. Dlaczego więc pozbawiono mnie środków do życia? Litości, przecież tu chodzi o dobro dzieci – denerwuje się kobieta.
Odsetki ciągle rosną
Problemy wodzisławianki rozpoczęły się w 2006 r. Wówczas władze miasta uznały, że w okresie od 1 września 2005 r. do 31 maja 2006 r. kobiecie nie przysługiwała zaliczka alimentacyjna wypłacana na utrzymanie dzieci (ze względu na fakt niespełniania kryterium samotności oraz przerwania przez córki nauki w szkole).
– Kobieta nie poinformowała nas, że dziewczyny przerwały naukę. O tym fakcie dowiedzieliśmy się od osób trzecich. Zgodnie z prawem w takich okolicznościach nie możemy wypłacać zaliczki alimentacyjnej. W tej sytuacji pani Naglik powinna oddać pobrane wcześniej pieniądze. Kwota główna to 8 900 zł plus odsetki, które cały czas rosną – tłumaczy Maciej Szamborski, naczelnik Wydziału Administracyjno – Gospodarczego Urzędu Miasta w Wodzisławiu.
Oświadczenia, deklaracje, opinie
To jednak nie wszystko. Zaległości są znacznie większe.
W kwietniu ubiegłego roku pracownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Wodzisławiu poinformował urzędników o tym, że ojciec dzieci uczestniczy w ich wychowaniu. On sam to potwierdził w oświadczeniu złożonym pod odpowiedzialnością karną w referacie świadczeń rodzinnych.
Dotarliśmy do mężczyzny, by dowiedzieć się jak było naprawdę. Nie chciał jednak z nami rozmawiać.
– Oświadczenie napisała także pani Naglik. Wynika z niego, że przez pewien okres czasu wychowywała dzieci wspólnie z byłym mężem. Dzisiaj się z tego wycofuje – mówi Beata Lasok, kierownik referatu świadczeń rodzinnych w Urzędzie Miasta w Wodzisławiu. Uznano więc, że kobieta od maja 2004 r. do maja 2006 r. nie była matką samotnie wychowującą dzieci. Musi oddać kolejne 18 tys. zł. Tak więc łączne jej zadłużenie wzrosło do 27 tys. zł.
Wychowuje sama czy nie?
Decyzję o tym, że przez ponad rok Tatiana Naglik wychowywała dzieci wspólnie z byłym mężem podjęto także na podstawie wywiadu środowiskowego MOPS i opinii nauczycieli Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego, gdzie uczą się chłopcy. Pracownicy ośrodka napisali najpierw, że ojciec nie interesuje się dziećmi, nie odwiedza szkoły, a w sprawie dzieci kontaktują się jedynie z matką. Nieco później nauczyciel prowadzący nauczanie indywidualne w domu niepełnosprawnych nastolatków stwierdził, że ojciec często jest tam obecny, a twierdzenie, że wspólnie z ich matką wychowuje dzieci jest uzasadnione.
– Zastanawialiśmy się, jaką opinię w tej sprawie wydać. Ostatecznie po przeanalizowaniu problemu uznaliśmy, że ojciec nie uczestniczy w wychowywaniu dzieci i jedynie matka interesuje się ich edukacją – mówi dyrektor SOSW Beata Rączka.
W podobnym tonie wypowiedziała się dyrekcja Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Wodzisławiu. W piśmie sporządzonym na prośbę matki możemy przeczytać, że chłopcy korzystają z usług tej placówki od 3 roku życia, a wieloletni kontakt z placówką utrzymuje wyłącznie matka.
– Widać czarno na białym, że urzędnicy nie mają racji. Przecież nauczyciele potwierdzili, że to ja mówię prawdę. Skoro wychowywałam dzieci sama, to dlaczego mam zwracać pieniądze? Skąd ja wezmę taką kwotę? – pyta zbulwersowana kobieta.
Musimy działać zgodnie z prawem
Pracownicy urzędu twierdzą, że istnieje wiele innych dowodów na to, że pani Naglik powinna zwrócić nienależnie pobrane świadczenia.
– Znamy tę kobietę bardzo dobrze od lat. Ma największe zadłużenie ze wszystkich mieszkańców odwiedzających referat świadczeń rodzinnych. Analizowaliśmy jej sytuację wielokrotnie i nie mamy żadnych wątpliwości, że pieniądze zostały pobrane nielegalnie i powinna je zwrócić. Musimy działać zgodnie z prawem – twierdzi Wojciech Gruszczyk, inspektor referatu świadczeń rodzinnych.
Za co mam żyć?
Kobiecie przysługuje 914 zł świadczeń rodzinnych i 700 zł zaliczki alimentacyjnej. Większości pieniędzy do niej jednak nie trafia. Przeznaczane są na spłatę zaległości. Świadczeń rodzinnych nie otrzymuje w ogóle. Dlaczego? Ponieważ odwołała się od decyzji Urzędu Miasta i sprawa do tej pory jest nierozstrzygnięta. Zajmuje się nią Samorządowe Kolegium Odwoławcze.
– Gdyby ta pani się nie odwołała, to nasza decyzja byłaby obowiązującą. Wówczas byśmy ściągali co miesiąc po 200 zł. Dostawałaby pozostałe 714 zł – tłumaczy Maciej Szamborski.
Niewiele pozostaje także z zaliczki alimentacyjnej. Co miesiąc urząd odciąga na poczet zaległości 100 zł. Kobieta powinna więc otrzymać 600 zł. Tymczasem w marcu odebrała jedynie 200.
– W tym konkretnym miesiącu musieliśmy pobrać 500 zł, ponieważ zaległości nie były płacone przez kilka miesięcy. W kwietniu pani Naglik otrzyma już 600 zł – tłumaczy Agata Buba, podinspektor zajmujący się zaliczką alimentacyjną w wodzisławskim magistracie.
Nie jestem święta, ale…
Kobieta czuje się oszukana i poniewierana przez władze miasta. Nie ukrywa, że jest alkoholiczką, która przez dziesięć lat była wolna od nałogu, że próbowała targnąć się na własne życie, że przeżywała głęboką depresję i wylądowała w szpitalu psychiatrycznym w Rybniku. Mówi również otwarcie o ograniczeniu jej władzy rodzicielskiej przez sąd (mąż został jej pozbawiony całkowicie). Mimo tego uważa, że nikt nie ma prawa odbierać jej prawa do świadczeń rodzinnych.
– Moja przeszłość nie jest chlubna, ale nikt nie może mi zarzucić, że chcę bezprawnie pobierać pieniądze. Dla władz miasta liczą się tylko dokumenty, martwe przepisy i bilanse. Nikt nie myśli o człowieku. Kto choć przez chwilę zastanawiał się co dam jeść moim dzieciom? – pyta Tatiana Naglik.
Innego zdania są pracownicy Urzędu Miasta.
– Przychodzi do nas około 3 tysięcy petentów. Proszę mi wierzyć, że naszym głównym celem jest załatwienie ich spraw pozytywnie – mówi Maciej Szamborski. – Jeżeli nie ma jednoznacznych przeciwwskazań, działamy na korzyść mieszkańców. Niestety nie zawsze wersja zdarzeń prezentowana przez osoby pobierające zasiłki jest wersją prawdziwą. Jest z pewnością bardziej atrakcyjna medialnie, jednak z prawdą często nie ma nic wspólnego. W przypadku pani Naglik jest podobnie – dodaje Maciej Szamborski.
Rafał Jabłoński