Śmierdzący interes
Firma zasypująca starą cegielnię w Wodzisławiu lekceważy ekologiczne przepisy i bez skrupułów łamie prawo. Urzędnicy miasta i starostwa wzajemnie przerzucają na siebie obowiązek zaprowadzenia porządku, a mieszkańcy od kilku miesięcy żyją w smrodzie.
Życie w okolicy wyrobiska po byłej cegielni przy ul. Bogumińskiej jest nie do zniesienia. Smród dokucza także mieszkańcom Turzyczki, ul. Wiejskiej i Starowiejskiej.
– My tutaj żyjemy w gównie. Okna otworzyć nie można, cuchnie jak nie wiem co – denerwuje się Krzysztof Matera.
Mieszkańcy od miesięcy starają się dochodzić swoich praw. Kilkakrotnie sprawę przedstawiali władzom miasta i powiatu, słali pisma i rozmawiali z radnymi. Na własną rękę wykonali badania wody znajdującej się w wyrobisku. Wszystko na nic.
– Nasze prośby i problemy są w sposób wymuszony wysłuchane a potem spychane na bok – mówi Mieczysław Gęba. – Brak skuteczności władz miasta, by wyegzekwować prawo jest porażający. Jeśli można ukarać kogoś kto źle parkuje, wyegzekwować należność od matki opiekującej się niepełnosprawnymi dziećmi, wyrwać każdy podatek z należytymi odsetkami, to dlaczego w tym przypadku jest przyzwolenie na łamanie prawa? – pyta mężczyzna.
Dlaczego nikt nie reagował?
Postawa władz miasta i powiatu jest co najmniej dziwna. Obie instytucje przerzucają się odpowiedzialnością za brak reakcji. Kazimierz Cichy, naczelnik Wydziału Ekologii wodzisławskiego magistratu twierdzi, że kontrolą terenu powinien się zająć organ wydający pozwolenie, czyli starostwo. Tutaj usłyszeliśmy, że wyrobisko znajduje się na terenie miasta i to na władzach Wodzisławia spoczywa odpowiedzialność. Każdy wygłasza swoje racje a sprawa od miesięcy stoi w miejscu. Wystarczyło przecież zainteresować nią Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska. Nikt tego nie zrobił?
– Kontrolę tego terenu przeprowadziliśmy w marcu, ale nie na wniosek miasta czy władz powiatu – mówi Anna Wrzesiak z WIOŚ w Katowicach. – Niepokojące informacje otrzymaliśmy od inspektora ochrony środowiska w Krakowie. Poinformowano nas, że właśnie z terenu Małopolski osady ściekowe transportowane są na Śląsk. Po nitce do kłębka trafiliśmy do Wodzisławia. Wydaliśmy 16 zarządzeń pokontrolnych – tłumaczy Anna Wrzesiak.
Co na to przedstawiciel firmy Rent–Hus? Nie ma sobie nic do zarzucenia. Twierdzi, że wszystko odbywa się zgodnie z prawem.
Były decyzje, nie było pozwolenia
Pierwszy dokument zezwalający na zbieranie i magazynowanie odpadów w tym miejscu starostwo wydało poprzedniemu właścicielowi terenu na początku czerwca 2005 r. O wydanie podobnych decyzji ubiegała się także firma „Rent Hus” dzierżawiąca wyrobiska. Starosta wydał je w marcu, kwietniu i w październiku ubiegłego roku. Za każdym razem lista materiałów, które można magazynować była dłuższa. – Ciągle jednak zgody na rekultywację terenu nie było – tłumaczy Jarosław Rybak, inspektor w Wydziale Ochrony Środowiska Starostwa Powiatowego w Wodzisławiu. – Wszystkie te decyzje zezwalają jedynie na zbieranie i magazynowanie odpadów, czyli ich przywiezienie, segregację i wywiezienie. Na mocy naszych decyzji ustalono jedynie zakres ewentualnej rekultywacji. Zgody ciągle nie było. Wydaliśmy ją dopiero 9 października ubiegłego roku. Od tego czasu firma może teren rekultywować – dodaje Rybak.
Sęk w tym, że na liście materiałów które, można zwozić na Bogumińską nie ma tego najważniejszego. Chodzi o ustabilizowane (suche i nie śmierdzące) komunalne osady ściekowe. Nie dość, że odpad zwożony do Wodzisławia kilkunastoma transportami dziennie na liście się nie znajduje, to na domiar złego nie jest ustabilizowany i strasznie cuchnie. Poza tym niezgodnie z prawem używa się materiałów wymienionych w zezwoleniu.
– Ustawa o odpadach dokładnie określa warunki w jakich powinno się to odbywać. Firma Rent–Hus ich nie spełnia – mówi Jarosław Rybak.
Dlaczego więc starosta wydał decyzję, nie sprawdzając w jakich warunkach materiały będą magazynowane a teren rekultywowany? To pytanie zadaje sobie Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska w Katowicach.
– Uważamy, że zarówno decyzje dotyczące magazynowania odpadów jak i te zezwalające na rekultywację wydano z naruszeniem prawa – mówi Anna Wrzesiak z WIOŚ. – Starosta kilkakrotnie zgodził się na magazynowanie odpadów, nie sprawdzając wcześniej, czy firma dokonała zmiany sposobu użytkowania tego terenu. Nie wykonano podstawowych czynności przewidzianych prawem. Nie ma na przykład wybetonowanego placu, na którym można by składować odpady, nie mówiąc już o wielu innych wymogach, których warszawska firma nie spełnia. Z naruszeniem prawa wydano także decyzję ostatnią – zezwalającą na rekultywację. Starosta pozwolił zasypywać teren materiałami, których używanie do rekultywacji jest niedozwolone – dodaje Anna Wrzesiak.
Sprawa trafiła do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Jeśli instytucja ta przychyli się do stanowiska WIOŚ, przedsiębiorca będzie musiał przywrócić teren do stanu pierwotnego.
Ludzie zróbcie coś z tym. Tutaj nie można wytrzymać. Śmierdzi jak cholera – denerwuje się Hans Fyrla. W tle kapliczka. Przedstawiciel firmy „Rent Hus” obiecał, że zainstaluje w niej nowe drzwi i wyremontuje schody jako rekompensatę za niedogodności.
Rafał Jabłoński