Tylko jedna minuta
Niedawno ktoś mi powiedział: Wiesz, wystarczy jak pojadę do Czech, a już odpoczywam. Nie to, co w Polsce. W Czechach jest spokój, cisza. Czesi siedzą sobie w knajpkach całymi rodzinami, razem z nimi żony, dzieci, psy. Żadnych nerwów, zero stresu. Uśmiechy na twarzach, spokój. Na drodze kilka aut, prawie żadnego ruchu. Nikt złośliwie nie trąbi na rowerzystów. Nikt nie wygraża znad kierownicy. Czysty relaks – zachwalał mój znajomy. – Czyżby? – powątpiewałam.
Dla nas, mieszkańców przygraniczna, Czechy to żadna egzotyka. Codziennie granicę naszych południowych sąsiadów siecią zwykłych dróg czy też ścieżek rowerowych przekracza tysiące Polaków. Malutkie, zielone przejścia dla rowerzystów stoją otwarte na oścież. Wystarczy mała mapka, rower, ładna pogoda, trochę koron w portfelu i niedzielną wycieczkę można zaliczyć do udanych.
Ja też często jeżdżę do Czech na rowerze. Przyznaję, to wspaniały odpoczynek. Rower i czeska kuchnia. Czesenkowe polewki, smażene hermeliny, węgierskie langosze. Dla tych czeskich „dóbr naturalnych” polski rowerzysta jest w stanie przemierzyć dziesiątki kilometrów.
Ale żeby od razu był to raj i oaza spokoju?
Wierzniowice. Malutka miejscowość tuż przy granicy. Jest niedziela, ale Czesi lubią aktywny wypoczynek. Tynkują domy, kładą dachówki, tną drewno, z zapałem przekopują przydomowe ogrody. Grupka dzieci wita nas sympatycznie: Dobri den! Drogi prawie puste. Za to na ścieżkach rowerowych sporo Polaków. Nasi rodacy dziwią się: A co ci Czesi tak w niedzielę pracują? – kręcą głowami. Można sobie wyobrazić: w Polsce czescy pracusie nie mieliby łatwego życia. Prawdopodobnie, pod naporem krytyki, uciekliby, gdzie pieprz rośnie.
Wodzisław. Skrzyżowanie ulicy Bogumińskiej z Kopernika. Samochody w korku posuwają się w żółwim tempie. Za kierownicą seicento pani w średnim wieku. Jasne włosy, miły uśmiech i spokój na twarzy. Zatrzymuje się życzliwie i użycza pierwszeństwa kilku samochodom. Kierowcy dziękują jej uśmiechem, gestem, przyjaznym migotaniem świateł. Nie pozostaje nic innego jak takiemu zachowaniu przyklasnąć. – No nie jest tak źle z Polakami.- pomyślałam od razu. Zestresowanych i znerwicowanych ludzi w korku stać jednak na zwykłą życzliwość.
Sielankę przerwał ostry klakson. Jeden, drugi, trzeci. Pani z jasnymi włosami szybko skonstatowała, że nieprzyjemny sygnał adresowany jest do niej. Obejrzała się za siebie I co zobaczyła? Młody człowiek wygrażał jej znad kierownicy. Pięścią! I krzyczał. Nikt go nie słyszał, ponieważ szyby i uliczny hałas tłumiły jego glos, ale z wyrazu twarzy można się było domyślić sensu słów. Dołączyli do niego inni: „No, ruszaj babo!”. Czar prysł, jak bańka mydlana.
Jedna chwila życzliwości, serdeczności, uśmiechu została stratowana przez pędzący tłum. Bo wszystko to trwało może tylko jedną minutę. O tę jedną chwilę ci zestresowani kierowcy będą wcześniej w biurze, w sklepie czy w domu. I co zrobią z tą jedną minutą?
Iza Salamon, dziennikarka