Będziemy walczyć do skutku
Strajk przed kancelarią premiera trwa od kilkunastu dni. Pani Dorota w „białym miasteczku”, które wyrosło przez kancelarią premiera jest od poniedziałku 25 czerwca. Trudno zliczyć wszystkich uczestników. Media podają różne liczby, ale z pewnością protestuje już kilka tysięcy osób. Nie tylko pielęgniarek, ale także personelu medycznego i lekarzy.
Namioty rosną jak grzyby po deszczu
W samym miasteczku stoi 138 namiotów i z dnia na dzień przybywa nowych.
Życie w takich warunkach nie jest łatwe. Dokucza zwłaszcza przejmujący chłód i deszcz. Wiele osób jest przeziębionych. Chora jest także pani Dorota, choć kiedy z nami rozmawiała czuła się lepiej. Zaczęły działać antybiotyki. Zresztą żadna ze strajkujących nie narzeka. Same wybrały taką formę i nie zamierzają się nad sobą użalać. Do tego mają ogromne wsparcie ze strony warszawiaków. – Jestem po prostu wzruszona tą życzliwością. Ludzie przynoszą środki czystości, dowożone jest jedzenie, ciepłe napoje, gorące zupy. W żółtym namiocie jest kuchnia polowa. Pracują w niej wolontariusze nie związani w żaden sposób ze służbą zdrowia – relacjonuje Dorota Selwa.
Życie zaczyna się o świcie
„Białe miasteczko” budzi się do życia po czwartej rano. Zaczynają się porządki wokół namiotów. - Żeby nikt nie miał pretensji – mówią kobiety. Potem śniadanie i od 7.19 co godzinę półgodzinne skandowanie. Najgorzej jest kiedy pada, bo nie ma nawet gdzie wysuszyć ubrań. I tak aż do 21.19. Potem cisza nocna, żeby nie przeszkadzać warszawiakom. Rozpisane są także dyżury przy sześciu głodujących koleżankach. Tak, aby nawet przez chwilę nie były same. Pani Dorota przyznaje, że są chwile, kiedy psychicznie jest kompletnie wyczerpana, zresztą nie tylko ona. Zaraz znajduje się jednak grupa wsparcia i można sobie z problemem poradzić. Jak długo jeszcze będą strajkować nie wiadomo. Rozmowy z rządem trwają. Pani Dorota wraca do Rydułtów tylko na chwilę. Zostawiła przecież rodzinę. Z córką już nie zdąży się zobaczyć, bo ta wyjechała w międzyczasie na wakacje. Tęskni bardzo, ale nie tylko ona jest w takiej sytuacji.
– Jeśli nie osiągniemy porozumienia, będziemy dalej protestowały – mówi.
Po co to wszystko?
Z województwa śląskiego co dwa dni wyjeżdża autokar z kolejnymi protestującymi. Nie brakuje wśród nich i pielęgniarek z powiatu wodzisławskiego. Walczą o poprawę warunków pracy i o to by godnie zarabiać. Obecnie pensja pielęgniarki brutto wynosi od 1000 do 1500 złotych, czyli na rękę biały personel dostaje zaledwie kilkaset złotych. Z roku na rok zmniejsza się liczba osób, które przychodzą do zawodu.
– To widać po obsadzie na oddziałach. Większość pań to pielęgniarki z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem. Za kilka lat nie będzie miał kto opiekować się pacjentami – mówi Jolanta Muskała, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w Wodzisławiu. Nie kryje rozżalenia, że rząd próbuje upolitycznić ich protest.
– Jak można tak mówić. Strajk nigdy nie był i nie będzie polityczny, choć zjawiają się tam przedstawiciele różnych partii. Temu rządowi trzeba podziękować za jedno. Przez swoje działania udało się w końcu skonsolidować całe środowisko medyczne, bo wcześniej różnie z tym było – mówi przewodnicząca.
Sylwia Szarecka z Rybnika
Pielęgniarki dostają bardzo mało pieniędzy za swoją pracę. A przecież to ciężki i odpowiedzialny zawód. Bywa, że są na zawołanie pacjentów nawet przez kilkanaście godzin dziennie. Widzę to tutaj w szpitalu w Wodzisławiu. Wspieram ich protest i życzę im, żeby w końcu zaczęły godnie zarabiać. To im się na pewno należy.
Damian Majzner z Gołkowic
Zawód pielęgniarki to ciężka i co tu kryć w wielu przypadkach nieprzyjemna praca. Pacjenci często dają im w kość, a one cierpliwie to znoszą. Rząd powinien w końcu zreformować cały system zdrowotny w naszym kraju. Podwyżki płac należą się pielęgniarkom. Tylko w ten sposób będzie je można zatrzymać w Polsce.
Justyna Pasierb