Kosztowny błąd
Mariza Brzykcy-Wileńska pracowała w radlińskiej poradni jedenaście lat na stanowisku rejestratorki medycznej. 21 czerwca dowiedziała się, że jest zwolniona dyscyplinarnie. Powód? Kobieta udała się na urlop, mimo iż pracodawca nie podpisał jej karty urlopowej. Wodzisławianka nie ma wątpliwości, że takie działanie to tylko pretekst, dlatego sprawę skierowała do sądu.
– O moim urlopie wszyscy wiedzieli – mówi kobieta. – W piątek 15 czerwca zgłosiłam się, by wypisać kartę urlopową, ale nie było pielęgniarki przełożonej i nie mogłam tego zrobić. Jedna z położnych zasugerowała, bym na biurku zostawiła kartkę z adnotacją o urlopie w celu wypisania wspomnianej karty później – w poniedziałek 18 czerwca. To była zwyczajowo przyjęta praktyka – dodaje pani Mariza.
O planowanym urlopie miał wiedzieć lekarz Piotr Sobala, jeden z szefów NZOZ-u. Zwolniona kobieta utrzymuje, że na ten temat rozmawiała z nim już w piątek. Dodatkowo poruszała kwestię polisy PZU, którą zakład pracy miał kobiecie wydać (pod koniec maja zmarł jej ojciec). – Mimo to otrzymałam zwolnienie z powodu porzucenia stanowiska pracy – mówi Mariza Brzykcy-Wileńska.
Kontroli nie było
Kobieta twierdzi, że w drugim dniu nieobecności w pracy, gdy dowiedziała się o zwolnieniu, rozmawiała z Ewą Hartabus, współwłaścicielką poradni. – Chciałam sprawę wyjaśnić. Od pani Hartabus dowiedziałam się, że w poradni była kontrola Państwowej Inspekcji Pracy i w związku z tym zapłaciła ona z mojego powodu wysoką karę. Okazało się, że żadnej kontroli nie było – mówi była już pracownica NZOZ Centrum.
Szefowa NZOZ-u zaprzecza jakoby wypowiadała takie słowa. – Powiedziałam jedynie, że gdyby takowa kontrola była, to właśnie ja miałabym nieprzyjemności – zapewnia Ewa Hartabus. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby coś się tej pani stało w czasie nieobecności w pracy. To my byśmy mieli nieprzyjemności. – Przecież poszła na dwutygodniowy urlop bez potwierdzenia tego na piśmie. Karta urlopowa pozostała niewypisana. Dowiedziałam się o tym przypadkowo i to my robiliśmy wszystko, by się dowiedzieć, co się z tą panią stało. Tak być nie może – dodaje Hartabus.
Obiecanki cacanki
Jeszcze do kwietnia poradnia przy ul. Orkana w Radlinie należała do ZOZ-u w Rydułtowach. W to miejsce powstał NZOZ Centrum z nowym właścicielem. Zdecydowali o tym radni powiatowi. Jeden z nich, Piotr Cybułka, uważa, że kobietę potraktowano bezdusznie a władze powiatu złamały dane słowo. – Mówiono nam wówczas, że wszyscy pracownicy przejdą do nowej jednostki i nie będą zwalniani przez co najmniej rok. Stało się inaczej. Minęły trzy miesiące i już pozbywa się ludzi – mówi Cybułka.
Informacje te potwierdza Mariza Brzykcy-Wileńska. Twierdzi, że takie same zapewnienia załoga słyszała z ust nowych właścicieli. Ci zaprzeczają, a władze powiatu nie chcą się na ten temat wypowiadać. Uznano, że tego typu spory leżą w gestii sądu pracy.
Została sama
Pani Mariza była jedyną z pięcioosobowej grupy kobiet rejestratorką medyczną wykonującą swoje obowiązki w radlińskiej poradni. Pozostałe, albo zostały zwolnione w czasie, kiedy poradnią kierował rydułtowski ZOZ, albo są na przeciągającym się zwolnieniu lekarskim i na powrót do pracy nie mają co liczyć.
Właściciele poradni nie ukrywają także, że planowana jest likwidacja stanowiska rejestratorki medycznej. Wszystko wskazuje wiec na to, że pani Mariza prędzej czy później pracę by straciła. Czy w takim razie zwolnienie jej z powodu „karty urlopowej” było pretekstem i wykorzystaniem okazji na pozbycie się pracownicy? – Absolutnie nie. Nie można wyciągać tak pochopnych i nieprawdziwych wniosków – przekonuje Piotr Sobala. Gdyby tak było, byśmy po prostu poinformowali panią Marizę o likwidacji stanowiska pracy. Rozstalibyśmy się za porozumieniem stron. Myśleliśmy o zmianie trybu wypowiedzenia umowy właśnie na taki, ale odwiodły nas od tego zachowanie męża pani Marizy i innych członków rodziny. Na awantury i pogróżki nie mogliśmy inaczej zareagować. W obecności pacjentów ten pan zachowywał się skandalicznie, groził i nas obrażał, dlatego wezwaliśmy policję – dodaje współwłaściciel NZOZ „Centrum”? Mężczyzna tłumaczy, że grzecznie poczekał, aż pacjent wyjdzie z gabinetu, przeprosił oczekujących na korytarzu i domagał się pozytywnego załatwienia sprawy.
– Straszyłem? Oczywiście. Straszyłem sądem, a to nie jest zabronione – mówi mąż pani Marizy.
Rafał Jabłoński