Będą mówić to, co chcemy usłyszeć
Wezwanie do urn po dwóch latach wybrakowanych rządów to trudny egzamin dla naszej cierpliwości. Bo czy mamy pewność, że tym razem wybrane przez nas gremium przetrwa całą kadencję, skoro na listach partyjnych widnieją te same nazwiska? A może zachowamy się zgodnie z dzisiejszymi standardami władzy i demonstrując swoją obojętność na losy państwa zbojkotujemy wybory?
Niekompetencja władzy nie zwalnia nas od wysiłku, tak jak niski poziom rządów nie jest usprawiedliwieniem dla naszej bierności politycznej. Tyle, że udział w wyborach nie polega wyłącznie na postawieniu krzyżyka w odpowiednim miejscu. Wrzucenie do urny karty wyborczej nie może być efektem impulsu czy wiary na słowo. Skoro dziś polityka to nie tyle sztuka rządzenia, co umiejętność zjednania sobie mas, pamiętajmy, że politycy będą mówić w najbliższych tygodniach wyłącznie to, co chcemy usłyszeć. Ponadto będą nas straszyć najczarniejszymi scenariuszami. Na przykład tym, że gdy wygrają ci z lewa, to w Polsce powtórzy się stan wojenny, a gdy z wyborów w glorii chwały wyjdą ci z prawa, to powstanie wyczekiwana przez niektórych IV RP. Tymczasem cokolwiek by się nie stało, to historia ze stanem wojennym się nie powtórzy, tak jak i natrętna propaganda niewiele zmieni, jeśli chodzi o numerację polskich rzeczpospolitych.
Krytyczny stosunek do wyborczych obietnic to klucz do rozwiązania parlamentarnego impasu. Nie liczmy na to, że skompromitowane partie w przeciągu miesiąca staną się lepsze. Może podsuną nam nowe twarze i rzucą w publiczną przestrzeń kolejne chwytliwe hasło, ale nie zmieni to stylu ich działania ani tym bardziej nie zagwarantuje przyrostu kompetencji. Więcej zdziałamy my sami, gdy przed dokonaniem wyboru przemyślimy, kto miał szansę dobrze rządzić państwem, ale jej nie wykorzystał, kto bardziej woli pomawiać niż działać, kto szuka konfliktu a nie kompromisu. Wysilmy swój krytycyzm, drzemiącą w nas zdolność właściwej oceny otaczających zjawisk i ludzi. A wtedy za parawanem wyborczych deklaracji odkryjemy prawdziwe „ja” kandydata i jego partii i znikną wątpliwości, jak spożytkować swój głos.
Władza państwowa istnieje po to, by życie ludzkie czynić znośnym, bezpiecznym i przewidywalnym. Tymczasem w Polsce to właśnie elity władzy wprowadzają niepotrzebne zamieszanie. Może ma to swoje dobre strony, bo przynajmniej mamy na co narzekać podczas spotkań z przyjaciółmi, ale na dłuższą metę przyzwolenie na bylejakość w polityce jest niebezpieczne. Dziś rządzący ustalają nam program dnia na 21 października, jutro mogą zdecydować, co mamy oglądać w telewizji i kogo uważać za bohatera.
Marcin Kopczyński, nauczyciel Powiatowego Centrum Kształcenia Ustawicznego w Wodzisławiu Śląskim