Sieje postrach
Poważne zagrożenie stwarza Anna M. mieszkająca na drugim piętrze. Kobieta żyje bez prądu i gazu. Najpierw radziła sobie za pomocą lampy naftowej, teraz używa świec i zniczy. W piątek 3 listopada w jej mieszkaniu wybuchł pożar. Według wstępnych ustaleń strażaków przyczyną było zaprószenie ognia przez kobietę. Sąsiedzi mówią o pozostawionym niedopałku papierosa. To nie jedyny pożar w tym mieszkaniu. Do pierwszego doszło w nocy 9 kwietnia w Poniedziałek Wielkanocny.
- Można powiedzieć, że wówczas uratowaliśmy jej życie - mówi Zygmunt Pluta, mężczyzna mieszkający naprzeciwko. - Pamiętam jak dziś. Coś huknęło. Pies zaczął szczekać, wybiegłem na klatkę schodową. Poczułem dym, zrobiło się siwo. Dobiłem się do drzwi sąsiadki. Otworzyła, jednak nie chciała opuścić mieszkania. W końcu ją wyciągnąłem i chwyciłem za gaśnicę, którą miałem w domu. Zacząłem gasić. Przyjechała straż pożarna - opowiada pan Zygmunt. W przypadku ostatniego pożaru z początku listopada zagrożenie wyczuła jego córka. To ona wezwała pomoc.
Znosi do domu śmieci
Kilka dni temu odwiedziliśmy Annę M. W pokojach zastaliśmy straszny bałagan. Gazety i stare ubrania porozrzucane, niektóre poukładane od podłogi aż po sufit. Większość z nich pochodzi z pobliskich kontenerów na śmieci. Na stole palą się świece, przy nich zniszczona kobieta. Kontakt z nią jest bardzo trudny. Jej zdaniem podpalenie to sprawka niezidentyfikowanych osób. Mówi o niejasnych układach, spiskach i powiązaniach wszystkich ze wszystkimi. Winą za sytuację, w jakiej się znalazła obarcza m.in. prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej ROW Jana Grabowieckiego.
- Powiem szczerze, że do dzisiaj nie wiem, o co tej pani chodzi - mówi prezes Grabowiecki. - Jej korespondencja ze spółdzielnią jest ogromna. Te pisma czytałem uważnie i do dzisiaj nie wiem, w czym jest problem. Nigdy nie mieliśmy z tą kobietą zatargów, nic od niej też nie chcemy. Czynsz płaci. W tej sprawie byłem pięć razy przesłuchiwany przez policjantów. Zeznawałem także w Gdańsku, gdzie lokatorka jest zameldowana - wyjaśnia Jan Grabowiecki. Jego zdaniem sprawa jest bardzo poważna ze względu na niebezpieczeństwo, na jakie narażeni są sąsiedzi. Żyją w ciągłym strachu.
- Przecież ta pani może nas wszystkich wysadzić w powietrze - twierdzi Marianna Staszak, mieszkająca pod kontrowersyjną lokatorką. - Poza tym ta kobieta mnie kilka razy zalała. Musiałam remontować mieszkanie. Boję się strasznie. W nocy nie potrafię spać - dodaje poszkodowana. Tego samego zdania są inni sąsiedzi. - W przypadku tej kobiety o higienie nie ma mowy. W jej mieszkaniu strasznie śmierdzi. Nie wiemy czy jesteśmy bezpieczni także pod względem naszego zdrowia. Ona może przenieść na nas i nasze dzieci jakieś choroby - dodaje jeden z sąsiadów. Podobnie jak inni mieszkańcy bloku ma on żal m.in. do lekarzy. Twierdzi, że kobieta jest chora psychicznie i bardzo niebezpieczna, a oni nie chcą jej leczyć.
Trudno sprawdzić czy jest chora
Na miejscu ostatniego pożaru z 3 listopada pojawiło się pogotowie. Kobieta trafiła do szpitala w Wodzisławiu. Tam uznano, że jest zdrowa i odesłano ją do domu.
- Zgodnie z obowiązującym prawem bez zgody pacjentki nie możemy przeprowadzić badania psychiatrycznego - tłumaczy Henryk Wojtaszek, dyrektor ZOZ w Wodzisławiu. - Ta pani przebywała na oddziale wewnętrznym. Kiedy okazało się, że obrażenia ciała nie są poważne, wróciła do domu - dodaje szef wodzisławskiego szpitala.
- W ten sposób błędne koło się zamyka - mówi Małgorzata Porembska, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Wodzisławiu. - Obecnie przygotowujemy dokumentację do sądu o przymusowe leczenie pani Anny. Jest jednak jeden problem. Musimy mieć opinię lekarza psychiatry, a kobieta nie podda się dobrowolnie badaniu - dodaje Porembska.
Anna M. pracownikom MOPS-u jest dobrze znana. Odwiedzają ją często. Ona jednak twierdzi, że jest zdrowa, ma się dobrze i sama sobie poradzi.
Mieszkańcy informują prokuraturę
W najbliższych dniach kobietę czeka złożenie wyjaśnień w komendzie straży pożarnej. - Jeśli okaże się, że to ona spowodowała listopadowy pożar i zagraża sąsiadom, sprawę skierujemy do prokuratury - tłumaczy Marek Misiura, zastępca komendanta Komendy Powiatowej PSP w Wodzisławiu.
Jest szansa, że tym razem prokuratura nie odmówi
wszczęcia postępowania. Zrobiła to w 2003 r. po pierwszej interwencji strażaków, którzy działali na wniosek Spółdzielni Mieszkaniowej ROW. Wówczas podczas kontroli stwierdzono szereg uchybień zagrażających bezpieczeństwu lokatorów. Kratki wentylacyjne w kuchni i łazience były niedrożne. W pokojach już wtedy magazynowane były materiały łatwopalne (gazety i ubrania) i znajdowały się one zbyt blisko piecyka gazowego. Poza tym strażacy wytknęli stawianie lampy naftowej bardzo blisko łóżka.
Mieszkańcy bloku mają nadzieję, że po ich interwencji Prokuratura Rejonowa w Wodzisławiu sprawą się zajmie. 6 listopada złożyli tam zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez sąsiadkę.
- Rzeczywiście taki dokument do nas wpłynął. Sprawą się zajmiemy. W najbliższym czasie wspólnie z policją podejmiemy pierwsze czynności - mówi prokurator rejonowy Witold Janiec.
Rafał Jabłoński