W ringu trzeba myśleć
W latach sześćdziesiątych był zawodnikiem Górnika Radlin, a potem Górnika Pszów. Trafił do reprezentacji Polski i w 1974 r. zdobył brąz na Mistrzostwach Świata w Hawanie. Dwa lata później dotarł do ćwierćfinału na olimpiadzie w Montrealu. Po drodze były tytuły Mistrza Polski. Dzisiaj wodzisławianin jest drugim trenerem kadry Polski juniorów. Pracuje także społecznie w Concordii Knurów.
Dorobek pokaźny, dlatego warto przybliżyć tę postać i jednocześnie zadać pytanie, dlaczego takich ludzi pomija się przy organizacji imprez na terenie powiatu?
Rozwiązał worek z medalami
Zbigniew Kicka pochodzi z Polanicy Zdrój. Część życia spędził w małej miejscowości Haucnów koło Bielska. Próbował swoich sił w narciarstwie biegowym, grał także w popularnego wówczas szczypiorniaka. Z boksem zetknął się w szkole średniej. – Pięściarze trenowali w sali sąsiadującej ze szkołą. Zajrzałem tam i tak się zaczęło. Trener zawsze mówił, że w ringu trzeba myśleć. Nie był zadowolony, gdy wygrywaliśmy przed czasem – mówi pan Zbigniew.
Pierwsze poważne sukcesy przyszły wraz z Mistrzostwami Śląska w 1966 r. Już dwa lata później upomniało się o niego wojsko. Dzięki przychylności działaczy sportowych i swojemu talentowi służbę mógł odrobić w drugoligowym wówczas Górniku Radlin. Minęły kolejne dwa lata i kolejna zmiana barw klubowych. Od 1970 r. wodzisławianin walczył już w Górniku Pszów. Młoda, ambitna drużyna szkoliła coraz lepszych bokserów, czego dowodem jest wyjazd Zbigniewa Kicki na Mistrzostwa Świata do kubańskiej Hawany. To był 1974 r. Nikt nie spodziewał się cudów… a jednak. Pięściarz z Pszowa zdobył pierwszy w historii naszego kraju medal Mistrzostw Świata. Na szyi Zbigniewa Kicki zawisł brąz.
Bez treningu chorowałem
Dwa lata później była olimpiada w Montrealu. Tam zawodnik pszowskiego Górnika dotarł do ćwierćfinału.
– Już wtedy myślałem o pracy trenerskiej. Zauważyli to także moi przełożeni i starali się systematycznie wprowadzać mnie w tajniki tej sztuki – opowiada bokser.
Niedługo potem trenował zawodników pszowskiego Górnika, a po rozpadzie klubu w latach dziewięćdziesiątych szkolił bokserów w Jastrzębiu i w Knurowie. Tutaj do dzisiaj społecznie prowadzi grupę juniorów.
– Po pracy w Jastrzębiu chciałem sobie odpocząć. Nic z tego. Zacząłem chorować i lekarz powiedział, że muszę wrócić do sportu. Organizm potrzebował większego wysiłku – mówi pan Zbigniew.
Jak trafiłem do Wodzisławia?
Treningi, zawody, a co za tym idzie wyjazdy i zgrupowania nie przeszkodziły w założeniu rodziny. W 1973 r. po trzech latach znajomości pięściarz staje przed ołtarzem z Zytą, która była i jest jego najwierniejszym kibicem. – Interesuję się sportem i na zawodach byłam bardzo często – mówi pani Zyta. – Walki oczywiście były różne, także bardzo trudne, z których mąż wychodził poobijany. Mimo to zbytnio się o niego nie bałam. Zazwyczaj wygrywał – uśmiecha się pani Zyta.
Państwo Kickowie po ślubie zamieszkali u teściów pana Zbigniewa, aż do Mistrzostw Polski w Krakowie, które odbyły się w 1977 r. Mistrzem zostaje pan Zbigniew. Nagroda – mieszkanie w Wodzisławiu. Przeprowadzka nie trwała długo. Kilka lat później na świat przychodzi ich pierwszy syn Sławek (lat 32), a następnie Łukasz (28 lat). Żaden nie jest bokserem. Wybrali inną drogę życiową. Rodzinną tradycję choć częściowo podtrzymał Sławek, który studiował w katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego. Jego praca magisterska traktowała właśnie o boksie.
Rafał Jabłoński