Zabytkową szkołę uratował mąż woźnej
O krok od tragedii w Łaziskach. Dwa dni przed rozpoczęciem roku szkolnego, w poniedziałek 30 sierpnia, w tutejszej szkole pojawiły się płomienie. Tylko dzięki odwadze i przytomności umysłu Bronisława Budnika udało się zapobiec większym stratom.
W skrzynce coś trzasnęło
Płomienie pojawiły się przed godz. 17.00. Nieco wcześniej szkołę jako ostatnia opuściła woźna. Gasząc światło w sali gimnastycznej usłyszała trzask w skrzynce elektrycznej, która została zamontowana podczas robót remontowych na parterze szkoły, przy wejściu na klatkę schodową. – Wtedy jednak nie było ani ognia, ani dymu, nasza woźna zapewnia też, że nie było czuć zapachu spalenizny – wyjaśnia Gabriela Kłosek, dyrektor szkoły. Tajemniczy trzask w skrzynce nie dał kobiecie jednak spokoju. W domu o dziwnej sprawie poinformowała swojego męża. Chwilę później w domu woźnej zgasło światło. Okazało się, że cała ulica, na której znajduje się szkoła została bez prądu. Mężczyzna skojarzył ten fakt i informację, jaką przekazała mu żona i pobiegł do szkoły. Tam jego najgorsze obawy znalazły potwierdzenie.
To było szaleństwo, ale bez niego szkoła mogła spłonąć
– Otworzyłem drzwi i od razu zobaczyłem płomienie, które pojawiły się przy tej skrzynce – relacjonuje Bronisław Budnik, mąż woźnej. Mężczyzna często pomagał swojej żonie w pracach szkolnych toteż doskonale znał budynek i rozkład gaśnic przeciwpożarowych. Nie zastanawiając się wiele ruszył do gaszenia rozwijającego się pożaru. – Bałem się jedynie, że zabraknie mi gaśnic, bo kiedy tylko któraś mi się wyczerpała i wydawało się, że ogień jest stłumiony, płomienie buchały na nowo – relacjonuje mężczyzna. W tym samym czasie jego żona zaniepokojona tym, że mąż długo nie wraca, przeczuwając najgorsze zadzwoniła po straż pożarną. W ciągu kilkunastu minut od zgłoszenia do Łazisk przyjechały 4 wozy bojowe. Nie miały już co gasić. Mężczyzna samodzielnie ugasił pożar! Nie chce by nazywać go bohaterem. – To był odruch. Jak dziś sobie o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że chyba mnie wtedy szaleństwo opanowało. Żaden tam ze mnie bohater – mówi pan Bronisław, nie zgadzając się na zdjęcie fotoreportera.
Strachu sporo, straty niewielkie
Mężczyzna rzeczywiście sporo ryzykował. Paląca się skrzynka i druty oraz farby ścienne wytwarzały spore ilości gazów. Straty na szczęście są niewielkie. Oprócz wymiany skrzynki konieczne okazało się pomalowanie części pomieszczeń na piętrze szkoły, oraz na klatce schodowej.
Przyczyn zwarcia instalacji nie ustalono. Nie wiadomo również dlaczego nie zadziałały bezpieczniki. – Może zawinił wadliwy kabel. Trudno wyrokować. Specjaliści, których poprosiliśmy o opinię nie potrafią na razie jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie – wyjaśnia Mariusz Adamczyk, wójt Godowa. Naprawą powstałych szkód zajął się zewnętrzny wykonawca wakacyjnego remontu szkoły. Nie miał wyjścia. Szkoła nie była jeszcze odebrana przez gminę.
Szybko wrócili do szkoły
Tymczasem uczniowie nowy rok szkolny zainaugurowali w strażackiej remizie. Prawie 80 uczniów przez kolejne dwa dni, do piątku 3 września korzystało z gościnności strażaków oraz księdza proboszcza, który udostępnił im salki katechetyczne. Od poniedziałku wrócili już do szkoły. Na razie tylko na parter, bo na piętrze trwa jeszcze malowanie osmolonych ścian. W przyszłym tygodniu placówka powinna już funkcjonować normalnie. – Początek roku szkolnego nam się trochę skomplikował. Mogło być jednak o wiele gorzej gdyby nie pan Bronisław – podkreśla Gabriela Kłosek, która zapowiedziała wystąpienie do kuratorium oświaty z wnioskiem o nadanie mężczyźnie odznaczenia.
Artur Marcisz