To dopiero początek
Jarosław Świta – przewodniczący Rady Rodziców Zespołu Szkół nr 1 w Wodzisławiu. Lider Porozumienia Rodziców. Ma 40 lat. Od 20 lat mieszka w Wodzisławiu. Pochodzi z Kamiennej Góry na Dolnym Śląsku. W Jeleniej Górze ukończył technikum przemysłu drzewnego. Do Wodzisławia przyjechał za pracą. Pracuje w kopalni Jankowice. Tutaj poznał żonę Annę. Po pół roku pracy w KWK 1 Maja rozpoczął półtoraroczną służbę wojskową w Arłamowie w Bieszczadach. Ma 17-letnią córkę Michalinę, absolwentkę ZS nr 1 i 13-letniego syna Roberta, ucznia 6 klasy Szkoły Podstawowej nr 9 w Wodzisławiu.
Rafał Jabłoński: Szkoły zostają. Co dalej? Teraz nie tylko prezydent, ale także ci którzy uważają, że na szkoły wydaje się zdecydowanie za dużo pieniędzy czekają na propozycje rodziców i nauczycieli. Chcą wiedzieć co mają do zaoferowania, by ograniczyć wydatki.
Jarosław Świta: Po pierwsze dziękuję wszystkim rodzicom, którzy zaangażowali się w tę sprawę. To duża grupa ludzi związanych ze szkołami i przedszkolami na Wilchwach, w Jedłowniku, w Radlinie II ale też z centrum Wodzisławia. Okazało się, że to zbiór odpowiedzialnych osób, które się świetnie zorganizowały, zaufały sobie wzajemnie i… udało się. Dziękuję również wszystkim tym, którzy nas wspierali, m.in. radnym, którzy głosowali przeciw procedowaniu tej nieprzygotowanej reformy. Był z nami także ks. prob. Piotr Płonka, który obecnie przebywa w szpitalu. Życzę mu szybkiego powrotu do zdrowia.
Ta grupa ludzi ma już konkretne propozycje?
Kiedy okazało się, że szkoły i przedszkola nie będą likwidowane hamowałem euforię zdając sobie sprawę, że to dopiero początek drogi. Teraz się udało, ale to nie oznacza, że temat likwidacji placówek oświatowych nie wróci. Chcemy się porozumieć z władzami miasta, by działać wspólnie. Czas odbudować zaufanie, które zostało mocno nadszarpnięte. Język konfrontacji temu nie służy. Nie odrzucamy inicjatywy powołania Miejskiej Rady Rodziców. Nie udało się na początku roku, ponieważ nie było do tego odpowiedniej atmosfery. Poza tym rozmawiam z dyrektorami szkół, które miały być likwidowane, z rodzicami dzieci z wodzisławskich szkół i przedszkoli. Przed nami wiele pracy.
Co więc robicie obecnie, by do tego nie doszło?
Udało się porozumieć z osobą biegłą w przygotowywaniu projektów, które mogą dać placówkom środki zewnętrzne. Zgodziła się ona koordynować działania szkół i zespołów z peryferyjnych dzielnic Wodzisławia. Spotykamy się wszyscy 2 marca. Zaprosiliśmy także władze Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej z Wilchw. Ta współpraca może okazać się owocna. Są też inne pomysły np. pomysł dyrektora ZS nr 1 na wykorzystanie szkolnej stołówki. Zamierzamy zarabiać na przygotowywaniu posiłków i wydawaniu ich na zewnątrz. W grę wchodzi catering, który może przynieść dodatkowe dochody. Skoro przygotowujemy posiłki dla uczniów, to może warto tę ofertę rozszerzyć. Pomysły rodzą się na bieżąco. Mam nadzieję, że pozytywne emocje, które wytworzyły się podczas batalii o wycofanie projektu uchwały znajdą przełożenie na konkretne przedsięwzięcia. Zapewniam, że zrobimy wszystko, by te placówki mogły funkcjonować – pod warunkiem współpracy dyrekcji, nauczycieli, obsługi i administracji placówek, rodziców z radami dzielnic, społecznościami lokalnymi i władzami miasta.
Kiedy dowiedział się pan, że prezydent zamierza zlikwidować szkoły?
To był listopad ubiegłego roku. Potem był ten raport. Prezydent mówił, że o jego utajnienie prosili sami członkowie zespołu, który go opracował. Przed wyborami zapytałem prezydenta Kiecę wprost: kto i w jakiej formie poprosił o utajnienie wyników pracy zespołu? Miałem nadzieję, że usłyszę konkretne nazwiska. Nie otrzymałem odpowiedzi.
To zamieszanie i pana ocena pracy władz miasta spowodowała, że włączył się pan w kampanię wyborczą Anny Białek?
Wówczas był we mnie niepokój. Bałem się o przyszłość szkół i dzieci, tym bardziej, że wszystko odbywało się za zamkniętymi drzwiami bez rozmów z rodzicami. Pani Anna Białek poprosiła mnie o pomoc w kampanii wyborczej , przekonała mnie do swojego programu i wizji służenia mieszkańcom Wodzisławia. Zgodziłem i jestem dumny z naszej współpracy.
Sam pan nie myślał o starcie w wyborach?
Szukałem miejsca dla siebie. Wiele osób próbowało mnie nakłonić do startu w wyborach. Nie zrobiłem tego. Moja działalność społeczna, m.in. w ramach akcji Echo Serca (zbiórka pieniędzy na zakup aparatu UKG dla wodzisławskiego szpitala – przyp. red), wakacyjny cykl Wesołe Podwórka czy praca na rzecz Zespołu Szkół nr 1 nie były i nie są ani kampanią wyborczą ani próbą promowania mojej osoby. Pracowało ze mną wielu wolontariuszy. Około 100 młodych ludzi. Zadeklarowałem, że nie robię tego wszystkiego dla własnych korzyści, czy w celu zdobycia mandatu radnego. Oświadczyłem, że nie będę kandydował i słowa dotrzymałem. Moich działań nigdy nie traktowałem jako trampoliny wyborczej. Poza tym na wypełnianie obowiązków radnego trzeba mieć czas. Wbrew pozorom to nie jest mało znaczący slogan. Podczas kampanii wyborczej pytałem kandydatów, czy zastanawiali się nad organizacją swojego czasu tak, by jego część mogli poświęcić dla miasta. Patrzyli na mnie zdziwieni. Zdawało się, że nie wiedzą o czym mówię.
Ostatecznie działania grupy ludzi skupionych wokół pana osoby zakończyły się zwycięstwem. Nie zawsze było kulturalnie.
Biorąc pod uwagę atmosferę w jakiej ta batalia się toczyła było spokojnie. Zdarzały się pokrzykiwania i gwizdy na widok prezydenta. Myślę jednak, że sam na takie reakcje solidnie sobie zapracował. Proszę nie zapominać, że pan prezydent nie traktował nas poważnie. Najpierw przed wyborami zarzekał się, że stanie po stronie rodziców, a potem robił swoje. W protokole z jednego ze spotkań, który Mieczysław Kieca podpisał, jest jego deklaracja, że w razie likwidacji szkół będzie stał po stronie rodziców. W trakcie wystąpień pana prezydenta miałem wrażenie, że niektóre matki klękną przed nim jako wybawcą, który ratuje szkoły. Nie dziwię się im, skoro prezydent deklarował, że nie jest zwolennikiem likwidacji. To były nieuczciwe chwyty socjotechniczne. Taka socjotechnika jest oszustwem.
Czyli podtrzymuje pan swoje zdanie, że prezydent oszukał rodziców?
Tak. Stosowane przez prezydenta konstrukcje językowe dają mi prawo do takiego twierdzenia.
Dlatego pan stwierdził, że nie zasługuje on na miano mężczyzny?
Nawiązałem w ten sposób do pewnej sytuacji, którą pan prezydent powinien pamiętać. Podczas jednego ze spotkań rozmawialiśmy w cztery oczy. Zapytałem go dlaczego nie ujawnia raportu dotyczącego placówek oświatowych, skoro stwierdzał, że znajdują się w nim ciekawe rozwiązania. Odwrócił się do mnie i powiedział: „Szanowny panie Jarosławie! Jestem mężczyzną i całą odpowiedzialność biorę na siebie. Śpię spokojnie.” Stąd moja wypowiedź 27 stycznia. Powiedziałem, że nie zasługuje na miano mężczyzny, ponieważ boi się wziąć odpowiedzialność za swoje słowa, za swoje decyzje. Mężczyzna powinien znieść konsekwencje swoich słów, czynów, błędów. Pan prezydent próbował i w dalszym ciągu próbuje przerzucać odpowiedzialność na radnych , rodziców czy tzw. przyczyny obiektywne.
Szkoły to nie pierwszy spór na linii Jarosław Świta – władze miasta.
Rzeczywiście. Na początku ubiegłego roku śledziłem projekt Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, dotyczący aktywizacji ludzi zagrożonych marginalizacją. Wiele z tych osób zastanawia się, gdzie szukać pomocy, jak funkcjonować w społeczeństwie i odbudować swoje relacje z najbliższymi i otoczeniem. Chciałem im pomóc tak jak kiedyś inni przyszli z pomocą mnie. Zamierzałem skorzystać z oferty Instytutu Psychologii Zdrowia w Warszawie, który realizuje Program Rozwoju Osobistego. Zawsze o tym marzyłem, jednak nie miałem na to pieniędzy. Koszt to 3,2 tys. zł. Zajęcia odbywały się czterokrotnie po pięć dni. Prześledziłem uchwałę rady miejskiej i skorzystałem z dwóch zapisów, które wyraźnie wskazują, że środki z funduszu „antyalkoholowego” mogą być przekazywane na szkolenia i warsztaty dla różnych grup. Przedstawiłem swoją prośbę podczas posiedzenia komisji rozwiązywania problemów alkoholowych. Chodziło przecież o wsparcie innych ludzi, a wiedza merytoryczna w tym przypadku jest niezbędna. Ówczesna pani wiceprezydent się nie zgodziła. Stwierdzono, że ów zapis w uchwale dotyczy 2009 r. W tej sytuacji wyciągnąłem z torby dokumenty przemawiające na moją korzyść. Po czasie zaproponowano mi dofinansowanie, które otrzymałbym w sposób nie do końca dla mnie jasny. Nie zgodziłem się. To był ochłap, który miał mnie zadowolić. Z projektu nie zrezygnowałem. Prosiłem wielu ludzi i instytucje o wsparcie. Pomogła m.in. osoba, która zna wartość PRO i zaufała mi oraz duchowny. Dzięki nim uzyskałem połowę kwoty – drugą wyłożyłem z domowego budżetu. Projekt ukończyłem i mogę pomagać ludziom skuteczniej z mniejszym ryzykiem sprawienia krzywdy innym lub sobie. Zresztą mam z tego powodu pewnie więcej satysfakcji niż oni. Daję im siebie, ale znacznie więcej otrzymuję od innych.
Na zakończenie proszę powiedzieć, co z Akcją Charytatywną Echo Serca, w którą intensywnie się pan zaangażował? Jest już nowy aparat UKG w szpitalu?
Jeszcze nie. Pieniądze zebrane podczas kilku miesięcy kwest, imprez i licytacji znajdują się na subkoncie szpitala. To ponad 35 tys. zł. Kolejne kwoty obiecała nam Fundacja Zdrowia i Opieki Społecznej z Jastrzębia-Zdroju. Rozmowy trwają. Także Henryk Wojtaszek, były dyrektor szpitala zapewniał, że do zakupu aparatu UKG się dołoży. Dyrektor się zmienił i wracamy do rozmów, tym razem już z nową szefową ZOZ-u. Mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia. Potrzeba min. 100 tys. zł. Tyle kosztuje nowe urządzenie UKG.