Radiostację kupił od złomiarza
MSZANA – Roman Goik z Połomi ponad 30 lat zbiera militaria. W zbiorach ma już samochód-radiostację i reflektor lotniskowy dla samolotów myśliwskich.
Żonie podobały się terenówki, więc kupił jej… wojskowego gazika
Zaczęło się od strugania drewnianych modeli samolotów. – Miałem może z dziesięć lat. Przy piecyku, tzw. kozie, dziadek miał przygotowane szczapy drewna. Mnie od zawsze interesowały militaria, a w tamtym czasie zobaczyłem w gazecie wojskowy samolot z czasów II wojny – RWD 5. Postanowiłem wystrugać taki sam z drewna. I to był początek mojej pasji – wspomina 48–letni Roman Goik z Połomi.
Pamięta też, że kiedy dziadek zobaczył jego dzieło, powiedział: „Synku, nigdy byś nie chciał, żeby te czasy wróciły”. – Nie chciałem, ale bardzo ciekawiło mnie wojsko i wszystko co z nim związane – samochody, technika, łączność – mówi pan Roman.
Z papiórków nie wyżyjesz
Z czasem zaczął sklejać tekturowe i plastikowe modele pojazdów wojskowych. Ale czasu na to za bardzo nie miał, tym bardziej, że rodzice nie patrzyli na to przychylnym okiem, goniąc synka do nauki. Nieraz słyszał od nich, że „z papiórków i plastiku nie wyżyje”. Ale kiedy widzieli, że pasja dziecka to nie chwilowy kaprys, sami zaczęli mu kupować modele samolotów do sklejania.
Kiedy panu Romanowi przyszło odbyć służbę w wojskach obrony powietrznej kraju, z ciekawością poznawał zasady działania radarów, systemów rakietowych, ale zawodowym wojskowym nie chciał być. Jak mówi, to były inne czasy, początek lat 80., komuna. W dzisiejszych czasach, gdyby miał wybierać, zostałby zawodowym żołnierzem.
Po wojsku zaczął pracować w zakładach energetycznych, w których zatrudniony jest do dziś. Czasu na hobby było niewiele, dostęp do militariów mizerny, dlatego rekompensował to sobie wyszukując książki i artykuły o tematyce militarnej. Do dziś szczególnie interesuje go okres zimnej wojny, bo jak mówi, wtedy stawiano ogromny nacisk na rozwój techniki wojskowej. Rozwiązania zastosowane wtedy w pojazdach praktycznie nie odbiegają od dzisiejszych standardów.
O broni przy herbacie
Po pewnym czasie, u schyłku lat 80., kiedy militaria zaczęły powoli pojawiać się na rynku, panu Romanowi udawało się zdobywać np. guziki od mundurów, bagnety, hełmy, łuski po pociskach. Potem także mundury armii polskiej, niemieckiej, czy radzieckiej, plakaty z czasów zimnej wojny.
A i w pracy czekała go niespodzianka. – Jako energetyk dużo pracowałem w terenie. Tam nieraz spotykałem dziadków, którzy zapraszali mnie na herbatę, przy której chętnie opowiadali o wojennych czasach – mówi Roman Goik. – Kiedy widzieli jak chłonąłem ich opowieści nieraz i coś mi podarowali. Pamiętam staruszka, który służył w armii Andersa. Dał mi na pamiątkę łuskę po pocisku, która pozostała mu z czasów wojny. „Mnie już niewiele życia zostało, ale tobie z pewnością się spodoba” – usłyszałem od niego.
Co to jest?
Po latach zbierania „drobnych” pamiątek militarnych pan Roman postanowił kupić coś większego. W 1999 roku przeczytał w gazecie, że mieszkaniec podkrakowskiej Alwernii chce sprzedać gazika. – Od razu tam pojechałem. Skosili mnie wtedy za to auto nieźle. Ze cztery wypłaty za nie dałem – wspomina. – A to nie był koniec wydatków. Silnik wymagał kapitalnego remontu, w aucie trzeba było wyremontować blacharkę, pomalować je, uszyć brezentową plandekę. Nawet nie chcę wspominać ile na to wszystko wydałem.
A co na to pana żona? – dopytujemy pasjonata. – Małgosi zawsze podobały się auta terenowe. Powiedziałem więc, że po takie jadę – uśmiecha się Roman. – No, ale kiedy zobaczyła gazika do kapitalnego remontu, trochę się rozczarowała… Pamiętam, że powiedziała: „Chłopie, gdzie tym będziemy jeździć? Wyśmieją nas”.
Dziś gazik to ulubiony samochód pani Małgorzaty. Na równi z mężem interesuje się militariami, jeździ na zloty pojazdów militarnych, ubrana w mundur uczestniczy w historycznych rekonstrukcjach.
Radiostacja od złomiarza
Po gaziku pan Roman kupił stara i ziła, na którym znajduje się reflektor lotniskowy do oświetlania pasa startowego samolotów myśliwskich. Słup światła z reflektora oświetla obiekty na odległość 1 kilometra tak, że widać przysłowiową igłę w stogu siana. Ma też uaza, dwa wojskowe motocykle. Wszystkie eksponaty są oczywiście pozbawione tzw. cech bojowych, co znaczy, że po wyjęciu z nich strategicznych części stanowią jedynie ekspozycje.
Ale prawdziwą dumą kolekcjonera jest PRAGA V3S – samochód – radiostacja do dowodzenia łącznością. To spadek po czeskiej armii, która już pięć lat przed nami zrezygnowała z zasadniczej służby wojskowej. – Pragę kupiłem od złomiarza. Samochód miał iść na przemiał, jak tysiące podobnych pojazdów – mówi połomianin. – To naprawdę cacko. Prawie nieużywane, z przebiegiem 5 tysięcy kilometrów. Mocne, z napędem na wszystkie 6 kół, praktycznie nie do zdarcia. Tu za każdym elementem wyposażenia kryje się historia jakiegoś człowiek, bo wszystko robiono ręcznie. Bardzo dbano też o sprzęt. Codziennie na przykład wykonywano przegląd silnika. Co my o tym dziś możemy wiedzieć, kiedy w autach jest pełno elektroniki. Jak się coś psuje, to w samochodzie świeci się kontrolka i trzeba jechać do mechanika, który sprawdza auto podłączając go do laptopa – zauważa kolekcjoner.
Zabytek – nie zabytek, płacić trzeba
Pan Roman swoją Pragąmiał już okazję wyciągać auto sąsiada, które ugrzęzło w błocie. Ale oczywiście przede wszystkim jeździ samochodem na różnego rodzaju zloty pojazdów militarnych, rekonstrukcje bitew z czasu wojny. Ostatnio pojechał nim do Katowic, gdzie w Parku Kościuszki, pod wieżą spadochronową, odbywała się rekonstrukcja obrony miasta przez harcerzy stawiających opór oddziałom Wehrmachtu.
Wyjeżdżając do Katowic musiał za 240 zł wykupić dla auta-radiostacji winietkę viatoll – elektronicznego systemu poboru opłat, wymaganą m.in. na autostradach i drogach krajowych, do których zalicza się także popularna „wiślanka”, którą jechał pan Roman. Bo chociaż ciężarówka zabytkowa i jadąca na historyczny pokaz, to nie ma zmiłuj, płacić trzeba.
60 litrów na setkę
Militaria to kosztowne hobby. Wspomniana praga pali 50 litrów oleju napędowego na 100 km, star potrafi połknąć nawet 60 litrów, a reflektor lotniskowy zżera w ciągu pół godziny ok. 20 litrów benzyny. Do tego dochodzi konserwacja zabytków, nie mówiąc już o wcześniejszym doprowadzeniu ich do stanu używalności. Ten, kto nie ma w sobie żyłki prawdziwego pasjonata, zaraz na początku musi pęknąć. Ale nie Roman Goik. – Czasem denerwuje mnie, jak niektórzy ludzie widząc mnie podczas pokazu np. w mundurze niemieckiego żołnierza pukają się w czoło i używają niecenzuralnych słów – mówi. – Albo widząc odrestaurowane auto myślą, że takie gotowe kupiłem sobie dla kaprysu, na pokaz. Nie rozumieją, że zbieram militaria, by pamięć o nich nie zaginęła, by młodzi mogli dotknąć historii. I dodaje: – A poza tym bez pasji życie byłoby bezwartościowe, takie jakieś bez celu.
Anna Burda–Szostek