Gimnazjaliści z Wodzisławia zaadoptowali dzieci z Kamerunu i Ruandy
WODZISŁAW – Od pięciu lat G1 prowadzi „Adopcję Serca”
„Najdrożsi rodzice adopcyjni. Dziękuję za wszystko. Kocham was i modlę się za was” – tak rozpoczyna się jeden z listów napisanych przez dziewczynkę o imieniu Confidence, mieszkankę Kamerunu, którą swoją opieką otoczyli uczniowie z Gimnazjum nr 1 w Wodzisławiu.
Wykształcili już dwoje dzieci
Od pięciu lat w placówce prowadzona jest tzw. Adopcja Serca. Jest to forma pomocy ubogim dzieciom z Afryki, dzięki której instytucje, albo osoby mogą wspierać finansowo potrzebujących. Bardzo często są to sieroty, które straciły rodziców w wyniku walk plemiennych, same wyszły z nich okaleczone.
Darowizny są przekazywane polskim misjonarzom katolickim, za pośrednictwem działającego w Gdańsku, katolickiego „Ruchu Maitri”. Zebrane pieniądze przede wszystkim przeznaczane są na kształcenie, wyżywienie, odzież i leczenie dzieci. Są one pod opieką polskiej placówki, aż do pełnoletności. W ciągu pięciu lat gimnazjaliści z Wodzisławia wykształcili już jedno dziecko z Ruandy i jedno z Kamerunu. Teraz pod opieką mają dwoje dzieci z Kamerunu.
Lepianka, krzesło i toaleta w pobliżu domu
– Jesteśmy w grupie języka francuskiego. I właśnie nasza nauczycielka, pani Mirela Pogoda zaproponowała nam udział w Adopcji Serca – mówi 14–letnia Kasia Kamińska, uczennica pierwszej klasy Gimnazjum nr 1 w Wodzisławiu. – Oprócz zbiórki pieniędzy piszemy też do naszych rówieśników listy w języku francuskim.
– Początkowo uczniowie byli zaskoczeni moją propozycją – mówi Mirela Pogoda. – Ale bardzo im się spodobała. Szokiem były dla nich warunki życia ich rówieśników z Afryki. Pamiętam jak 7–letni Kameruńczyk o imieniu Morel napisał, że jest sierotą, ma pięcioro rodzeństwa. Mieszkają w lepiance, w której jest 1 krzesło, łożko i szafka. Napisał też, że kuchnia jest na zewnątrz, a toaleta… w pobliżu.
My mamy basen, im brakuje wody pitnej
Rzeczywiście widać jak ogromne wrażenie na uczniach z Wodzisławia wywarły listy Afrykańczyków, w których opisują swoje życie codzienne. – Tam matka nieraz na trzy dni musi wyjść z domu, by uprawiać pole oddalone o kilkadziesiąt kilometrów. W tym czasie dziećmi opiekuje się najstarsze z rodzeństwa – mówią gimnazjaliści. – My w wolnym czasie możemy iść na basen, tam dzieciom brakuje wody pitnej. My nieraz bezmyślnie wyrzucamy jedzenie do kosza, tam jest głód, a do jedzenia musi wystarczyć trochę manioku i fasoli.
Zmieniliśmy spojrzenie na życie
Pieniądze dla swoich rówieśników z Afryki młodzież zbiera na wywiadówkach szkolnych. – Podzieliliśmy się na grupy i podczas wywiadówek chodziliśmy z puszkami, prosząc rodziców o datki – mówi Julia Adamczyk. – Finansowo pomagają nam też nauczyciele. Nigdy nie spotkaliśmy się z czyjąkolwiek odmową.
Aż trudno uwierzyć, ale roczna kwota wystarczająca na kształcenie, żywność, ubrania i opiekę medyczną dla jednego afrykańskiego dziecka to zaledwie ok. 700 zł. A nierzadko, dzięki tym pieniądzom przeżyć udaje się całym rodzinom dzieci. Z zebranych pieniędzy kupowane są także drobne prezenty dla Afrykańczyków – gry planszowe, artykuły papiernicze, francuskojęzyczne albumy o Polsce. Nigdy drogie prezenty, markowe ubrania czy zabawki, które mogłyby tylko pogłębić frustrację ubogich. Gimnazjaliści z Wodzisławia zawsze też wysyłają swoim rówieśnikom kartki na Boże Narodzenie. Ich podopieczni rewanżują się tym samym, dołączając nieraz do listów ksero świadectw szkolnych i swoje zdjęcia.
– Dla nas pomaganie biednym dzieciom, to ogromna radość i satysfakcja – mówi gimnazjalista, Robert Korzec. – Ale dzięki tej działalności zmieniło się też nasze spojrzenie na rzeczywistość. Nam nieraz nie chce się chodzić do szkoły. Dla nas to niezbyt przyjemny obowiązek, dla dzieci z Afryki – ogromne wyróżnienie. Nie każdy bowiem może sobie na to pozwolić.
Anna Burda–Szostek