Chłop żywemu nie przepuści
...śpiewał 40 lat temu Kazimierz Grześkowiak. I zawołanie to aktualne wydaje się pozostawać do dzisiaj.
Oto parę dni temu przyjechała straż pożarna i zniszczyła (prawdopodobnie środkami chemicznymi – wiem tylko z relacji i widzę skutki) gniazdo szerszeni żyjących sobie dotąd w pniu jednej z lip ocieniających kaplicę na Stawach. Widać ktoś na owady doniósł. Milsze mu towarzystwo much – wnoszę, bo rój szerszeni potrafi dziennie wyłapać i spożyć pół kilo tych uprzykrzonych, choć równie pożytecznych, owadów. (za: http://www.crabro.republika.pl/polowanie.htm)
„Lepiej dla pszczół” – ktoś mógłby zauważyć. Oczywiście: szerszeń z równym apetytem może zjeść jakiegokolwiek owada (pająkiem podobno też nie gardzi), lecz po co mu narażać się na użądlenie? Tego lata miałem okazję obserwować jak szerszeń przeglądał podwinięte przez gąsienice liście jabłoni. Pod zdrowe nie zaglądał. Kiedy urzędnicy wykończyli drapieżniki, to może opylą mi drzewka, żebym nie musiał okrawać robaczywych jabłek? Wielkość i klang tego stworzenia budzą respekt, jednak legendarna jadowitość nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości. Jad szerszenia jest średnio 10 x słabszy niż jad pszczoły (jeśli chodzi o zdolność zabijania, bo bolesny jest), zaś przeciętna dawka podobna – 0,01 mg (choć tu źródła podają wielkości do 0,1mg dla pszczół i do 0,2 mg dla szerszeni). Obawiać powinni się więc tylko uczuleni. Należy zwrócić uwagę, że pszczoły wykształciły jad do obrony przed ssakami – amatorami słodkiego miodu, zaś szerszenie – do walki z innymi owadami. Z definicji więc jad pszczół musi być dla człowieka groźniejszy. Pszczół jednak nie niszczymy, bo każde dziecko wie, jakie są pożyteczne. Szerszenie zaś są narażone, jak ongiś czarownice...
W 1958 KPCh ogłosiła program „zwalczania czterech plag”. Jedną z nich były wróble „bo wyjadają ziarno”. Chińczycy program wdrożyli, skutkiem czego w następnych latach robactwo zniszczyło więcej zboża, niż wyjadały go wróble. Ustawa o ochronie zwierząt (a przecież i owad rośliną nie jest) w art. 21. stanowi, że „Zwierzęta wolno żyjące stanowią dobro ogólnonarodowe i powinny mieć zapewnione warunki rozwoju i swobodnego bytu, z wyjątkiem tych, o których mowa w art. 33a ust. 1.”, któren zaś brzmi: „W przypadku gdy zwierzęta stanowią nadzwyczajne zagrożenie dla życia, zdrowia lub gospodarki człowieka, w tym gospodarki łowieckiej, dopuszcza się podjęcie działań mających na celu ograniczenie populacji tych zwierząt.” Tyle że takiego zagrożenia najwyraźniej nie było, skoro nie słyszeliśmy o przypadkach użądleń przez szerszenie na Stawach, a gniazdo było w tym miejscu od tygodni (zresztą w całej Europie odnotowuje się rocznie od kilku do kilkudziesięciu śmiertelnych wypadków związanych z ukąszeniami owadów). A w takim razie urzędnicy złamali prawo.
Biorąc pod uwagę, że szerszeń jest gatunkiem zagrożonym wyginięciem – strażak mógł owady zamrozić gaśnicą śniegową i wywieźć gdzieś z dala od zabudowań, jak zaleca w piśmie z 10 lipca 2009 Dyrektor Krajowego Centrum Koordynacji Ratownictwa i Ochrony Ludności. Wolał jednak „plugastwo” wytruć, a gniazdo rozkopać... (pod drzewem nadal wiją się żywe larwy!) I szerszenie i osy zalęgają się co roku w naszym ogrodzie, czasem na strychu czy w szopie. Setki ich zajadają się spadłymi gruszkami, które podbieram im spod pysków, żeby nie gniły pod drzewem. (Przypomina mi się scena z „Karmazynowego pirata”, kiedy to bosman wysyłał na brzeg posłańca. Pirat, mając już skakać do wody, nagle przypomniał sobie: „A rekiny?” „One nigdy nie atakują pierwsze...” – bosman na to.) Ogólnie: drapieżniki zawsze funkcjonowały na wyciągnięcie ręki.
Na palcach której mógłbym policzyć ilość użądleń ze strony os (ze strony pszczół to były setki – miodu nie chciały, bestie, oddać...) odnotowanych w całej rodzinie w ciągu mojego życia. I jeden tylko wypadek, kiedy to szerszeń odgryzł się człowiekowi – babcia przez przypadek nadepnęła na niego bosą stopą. I umrzyła. 20 lot późnij. Ze starości.
Jaś Psota