Papież nauczył mnie nie bać się śmierci
Z aktorem Janem Nowickim, reżyserem papieskiego spektaklu: „Co może jeden człowiek”, rozmawia Anna Burda-Szostek
– Legendarny Wielki Szu reżyseruje spektakl poświęcony papieżowi Janowi Pawłowi II. Skąd pomysł na to przedstawienie?
– Jeżeli chodzi o Wielkiego Szu, to każdy aktor ma takie swoje nieszczęście czy szczęście, tak jak Jurek Stuhr ma „Seksmisję”, Jurek Bińczycki miał „Znachora” i „Noce i dnie”, tak i ja mam Wielkiego Szu. I chwała Bogu, że coś takiego jest. Były przecież inne role, myślę, że bardziej skomplikowane. A to akurat trafiło do widza i niech tak będzie, zwłaszcza, że film jest bez przerwy powtarzany i żyje.
A jeśli chodzi o papieża, to nie jest mój pierwszy projekt, realizowany z kolegami jazzmanami. I muszę powiedzieć, że to dla mnie jedna z piękniejszych dziedzin mojej pracy. Bardzo to lubię, bardzo lubię jeździć, odwiedzać kościoły, różne miejscowości. Bo przecież trzeba sobie przypomnieć, że ten zawód w istocie jest wędrowny. Jeżeli się o tym zapomina, to człowiek jest głuptokiem, a poza tym widzów dzisiaj trzeba szukać. Nie jest to przejaw jakiegoś upadku, cofania się, prowincjonalizmu. Wręcz przeciwnie, to powrót do korzeni. Od strony finansowej to niewielkie pieniądze, ale zarabiane pięknie. W moim zawodzie jest tak, że nieraz za byle co się zarabia dużo, a są rzeczy, które dają nam satysfakcję. Tak więc, najpierw za kolegę z Tarnowa zrobiłem zastępstwo w „Drodze Krzyżowej” – to taka klasyczna forma 14 stacji, do tego piękna muzyka chłopaków, którzy są muzykami z najwyższej półki. Potem napisałem scenariusz „Z obłoków na ziemię” z tekstami ks. Jana Twardowskiego. Wreszcie musieliśmy dotrzeć do trzeciego projektu, który, nie ukrywam, powstał na zamówienie związane z rocznicą beatyfikacji papieża. Tak więc to nasz trzeci projekt, powiedziałbym, że najmniej wyeksploatowany, bo tamte rzeczy gramy od lat, w kraju i za granicą.
Jeśli chodzi o sam program spektaklu, to miałem ogromne problemy, żeby to skonstruować. Wydawać by się mogło: temat tak niesłychanie bliski, ogrom materiałów, a mimo to, jak się obłożyłem książkami, to ten spektakl powstawał w ogromnym trudzie. I dalej powstaje, jest ciągle w drodze.
– Co dla pana było najtrudniejsze przy tworzeniu tego spektaklu?
– Najważniejsze są daty, dlatego że ten nadczłowiek przede wszystkim zmienił kierunek świata. To są jego homilie, pielgrzymki, zamach, śmierć, beatyfikacja – to wszystko to daty. A te, jak wiadomo, to nuda. Tak więc, trzeba było do nich dołączyć emocje. W spektaklu gram człowieka, siebie, który jest zafascynowany postacią Jana Pawła II.
– W czym papież-Polak jest panu bliski?
– We wszystkim. Zacznijmy od tego, że był aktorem. To jest rzecz, która mnie absolutnie zniewala. Po drugie – był nieprawdopodobnie polski, zarówno jeśli chodzi o reakcje, emocje, jak i wygląd. To była przecież typowo słowiańska twarz – piękna. Poza tym miał tę surowość, która mi szalenie imponowała. To był ojciec surowy, z nim nie było żartów. Mówimy o największym Polaku w dziejach Rzeczypospolitej.
– A gdyby miał pan wybrać jeden element z życia, działalności papieża. Coś, co jest pana?
– Jego śmierć. Pokazał ból, cierpienie człowieka i majestat śmierci. Umierał prawie na oczach całego świata. Dał nam dowód na to, o czym pięknie mówi ks. Jan Twardowski – że śmierć jest szczytem życia. Papież cierpiał i odchodził na naszych oczach. Ktoś inny by się wycofał wcześniej. Dlatego jego śmierć zaimponowała mi najbardziej.
– Spektakl nosi tytuł: „Co może jeden człowiek”. To co może, według pana?
– To jest cytat z Miłosza: „Co może jeden człowiek i jak działa świętość”. I się okazuje, że może nieprawdopodobnie dużo, ale chyba pod jednym warunkiem – gdy jest dotknięty jakąś siłą odgórną. Papież był nią dotknięty w sposób niewyobrażalny. Wszystko naraz – piękny głos, cudowna znajomość języków, gigantyczna wiedza, niebywały wdzięk. To wszystko składa się na zjawiskowego człowieka, który podbił świat: i młodych, i starych.
– Na co dzień jesteśmy dość daleko od słów papieża.
– W ogóle nie jesteśmy na jego drodze. To, co się wyprawia, to zwyczajny cyrk. Począwszy od tych bohomazów – jego pomników, które są zupełnym koszmarem. Wszystkie te imienia, imienia, imienia…Papież, gdyby wstał toby tak ochrzanił wszystkich, że tak nie wolno robić. To był, przy całej swej genialności, niesłychanie skromny człowiek i on sobie nie życzył aż takiej adoracji. Wszyscy to wykorzystują merkantylnie, finansowo, politycznie. Jak się tylko da wykorzystują tego cudownego człowieka, za chwilę świętego.
– A pan wcześniej czytał teksty papieża, rozważał je?
– Ależ naturalnie. Z rozważaniem to bym nie przesadzał, ale znam „Tryptyk Rzymski”, szereg jego tekstów czytałem.
– Czy przez lata zmieniło się pana spojrzenie na papieską homilię?
– Mnie w ogóle, prawie że od czasów dzieciństwa światopogląd zmienia się minimalnie. Jestem tylko bliżej śmierci i robię wszystko, żeby ją obłaskawić. Żeby nie była dla mnie żadnym dramatem, ale na ile się tylko da – świadomym poczuciem końca. Żeby się tego kretyńsko nie bać, tylko przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. Czego mnie m.in. nauczyło życie i śmierć Jana Pawła.
– Chce się panu jeździć ze spektaklem po Polsce? Ma pan już przecież „swoje” lata.
– W przypadku aktora nie ma czegoś takiego jak lata. Gdyby mi się nie chciało, toby mnie tu nie było. Ciągle mi się bardzo chce. W momencie kiedy człowiek w ogóle, a cóż dopiero artysta, przestanie działać, to przestaje żyć.
– Dziękuję za rozmowę.