Na wstępie
Tomasz Raudner - Redaktor naczelny Nowin Wodzisławskich
Umawiając się ze znajomymi na grilla zwykle uzgadniamy, co kto przyniesie. Koleżanka miała przynieść krupniok. Przyniosła kaszankę. Zrezygnowana mówiła, że nigdzie w sieciówkach krupnioka nie było, tylko kaszanka. Koleżanka była przekonana, że to jest inny wyrób. Dowodziła, że kaszy w kaszance jest więcej, niż w krupnioku, jest grubsza, itd. Ja przekonany, że różnice w zawartości kaszy wynikają z odmiennych receptur poszczególnych wytwórców starałem się jej wytłumaczyć, że krupniok i kaszanka to jednak to samo. A różnica dotyczy tylko nazewnictwa, bo krupniok to kaszanka po śląsku. Dziewczyna była spoza Śląska i nie wiedziała, że krupy w gwarze to kasza. Tak samo, ciągnąłem wywód, nie kupimy w sieciówce żymły tylko bułkę ani kyjzy tylko ser. Koleżanka nie dała się przekonać, wątpiąc raczej w moją wiedzę kulinarną niż leksykalną. Niedogadani jedliśmy wyjęte z jednej paczki – ona kaszankę, ja krupnioka. Smakowało tak samo dobrze.
Przestałem być pewien swojej racji 14 listopada, kiedy dowiedziałem się o staraniach rejestracji krupnioka śląskiego jako regionalnego specjału, o czym piszemy w numerze. Każdy ma szanse zgłosić uwagi do receptury, aby ostatecznie powstał prawdziwy śląski krupniok, na którym Unia Europejska przybije stempel oryginalności. W porządku, jestem za ochroną regionalizmów. Jedynie tli się we mnie obawa, oby płonna, że krupniok nie wytrzyma starcia z mózgami w Brukseli. Bo jeśli pan kontroler z biurowca A z panem inspektorem z biurowca B do spółki z panią audytor z sekcji Q zaczną przykładać dyrektywy do receptury, z krupnioka zostanie kicha. W czarnym scenariuszu zakładam, że wtedy zamiast krupnioka z pieczątką UE sięgnę po kaszankę spoza Śląska. Przesadzam? Wszak mówimy o tej samej Unii, która wymaga zaświadczeń umiejętności wspinania się na drzewa, i która uznała ślimaka za rybę słodkowodną.