Ślonsko godka to muzyka
– Zespół powstał właśnie po to, by krzewić śląską mowę i na nowo rozpalać śląską tożsamość – podkreślają członkowie Oberschlesien, który 10 listopada wystąpił podczas festiwalu Rock Trendy w Pszowie. Z muzykami z Piekar Śląskich rozmawialiśmy przed koncertem.
Przyjechaliście do Pszowa trochę wcześniej. Do koncertu jeszcze dwie godziny. Widzieliście miasto?
Tomek Dyrda: Jasne! Poszliśmy nawet do waszego „hamburgera”. Pychotka. Nowy rynek bardzo ładny, ale chyba macie problemy budżetowe, bo z fontanny nie leciała woda.
W programie Must be the music, w którym ostatecznie zajęliście drugie miejsce, mówiliście, że chcecie się przedstawiać nie tylko poprzez muzykę, ale też przez to jak wyglądacie i co robicie na scenie. Czego możemy się spodziewać?
Marcel Różanka: Na pewno oryginalności, osadzenia w nurcie industrialności i dającego do myślenia klimatu. Trochę elementów show i przedstawienia. Jeśli widziałaś koncerty Rammsteina, to masz jakieś wyobrażenie. Nas nazywają nawet śląskim Rammsteinem.
Michał Stawiński: Ja tam wolę, żeby gadali Oberschlesien, a nie śląski Rammstein albo Rammstein po śląsku. Nie przeszkadza mi, że porównują naszą twórczość do ich twórczości, bo to komplement. Ale Rammstein jest w Niemczech i niech sobie tam gra. A my mamy swoją nazwę.
Marcel: Na pewno korzystamy z narzędzi, które wyprodukował Rammstein, inspirujemy się nimi, ale robimy swoje po swojemu. Najczęściej ci, którzy nas porównują, robią to powierzchownie, po usłyszeniu jednego utworu „Jo chca”.
Gracie muzykę industrialną i wykorzystujcie teksty w gwarze śląskiej. Czym jest dla was Górny Śląsk?
Michał: Naszą ojczyzną, heimatem, naszym domem, czyli całym naszym życiem. Tym, co wspominany, tym, co mamy obecnie, oraz tym, z czym wiążemy swoją przyszłość. Wszystko, co sobie wyobrażamy, łączy się ze Śląskiem. A moim powiedzeniem zawsze było, że „ślonsko godka to muzyka”.
Ela Zapendowska powiedziała w programie, że robicie dla Śląska dobrą robotę. Czujecie ciężar odpowiedzialności?
Marcel: Szalenie. To, co się teraz dzieje, jest spełnieniem naszych marzeń. Oberschlesien powstał właśnie po to, by krzewić śląską mowę, która od kilku lat podupadała, co mnie bardzo bolało, i by na nowo rozpalać śląską tożsamość. Tej ziemi się to należy.
Tematy związane ze Śląskiem i śląskością budzą ogromne kontrowersje. Jak w tym wszystkim lokujecie siebie i swoją muzykę?
Marcel: Śląsk to tak zawiły temat, że moglibyśmy gadać do rana. Przez Śląsk przetoczyła się historia i polityka. Jeden będzie mówił, że ten teren jak taki, inny że autonomia, trzeci jeszcze coś innego. My chcemy jednego – żeby z nas nie robili Niemców. My jesteśmy Ślązakami, którzy mieszkają w Polsce. Koniec. Żadnego politykowania. Odcinamy się od tego.
Michał: Jesteśmy totalnie antypolityczni. Nie interesuje nas, czy w Polsce rządzi lewica czy prawica. Robimy swoje.
Wasz stosunek do goroli?
Tomek: Nie wolno segregować i dzielić ludzi. Nie robimy tego. Można być wrednym hanysem i w porządku gorolem i na odwrót. Ludzie są wszędzie różni.
Bolą was internetowe komentarze typu, że skoro nazywacie się Oberschlesien, to grajcie tylko na Śląsku?
Marcel: Dziś w dobie komputera i internetu każdy ma prawo do wypisywania różnych treści, czasem wylewania żółci. Nas cieszy i zachwyca fakt, że z całej Polski mamy sygnały sympatii, a wręcz pewnego zauroczenia Śląskiem.
Tomek: Ludzie widzą nas nie jako prostaków, ale świetny region ze swoją kulturą i tradycją. I że to, co robimy, nie jest zaściankowe, tylko nowoczesne.
Teraz powiem coś może niepopularnego – wielu osobom ze Śląska muzyka kojarzy się niestety z kiczem, żeby nie użyć określenia „z wiochą”. Czy wy chcecie zmienić coś w tej kwestii?
Marcel: Nie chcemy zmieniać, tylko robić muzykę inaczej. A prawda jest taka, że w Polsce trochę zazdroszczą nam naszych hajmatów. Wiadomo, że łączą się one z biesiadowaniem, ze wspólnym siedzeniem przy piwku. Ale hajmaty są naszą spuścizną, bardzo ważną dla Śląska.
Wojtek Jasielski: Poza tym to jest w całej Europie. Na przykład w Irlandii też mają rodzinne, biesiadne spotkania, podczas których wspólnie się bawią.
Tomek: Tak jak na naszych koncertach integrujemy się z publicznością, tak na hajmatach ludzie integrują się ze sobą. Wszystko to jest powodem do tego, by się spotkać i pobyć ze sobą. Ludzie z Trójmiasta piszą nam, że nie rozumieją tego, co śpiewamy, ale podoba im się klimat – to co łączy, a nie wprowadza podziały. Nam nie chodzi o to, by dorabiać do tego ideologię. Żeby ludzie nie myśleli, że mamy jakąś misję do spełnienia co najmniej jak Jezus, ale to łączenie rzeczywiście się dzieje. Na Śląsku jest tak, że chłopaki z osiedla są dla siebie jak rodzina. U nas w zespole jest podobnie. Łączy nas więź i wspólna pasja.
Marcel: Ta prawda kupiła nam ludzi w całej Polsce. Ludzie zobaczyli prostych chłopaków, ale nie prostaków. I odwdzięczają się życzliwością połączoną wręcz z euforyczną sympatią.
Jak czuliście się w konwencji programu rozrywkowego, jakim jest Must be the music?
Marcel: Bardzo dobrze, bo już na początku „wysadziliśmy wszystkich z butów”. Przed występem, kiedy jury usłyszało, że będziemy śpiewać po śląsku, były lekkie uśmieszki. Po występie zniknęły, bo wszystko się zgadzało.
Tomek: Czuliśmy się dobrze z całą ekipą, a oni z nami. Techniczni wysyłali na nas sms–y. To jest świetne, że gdziekolwiek jedziemy, mamy uderzenie sympatii od każdego. To daje kopa.
Marcel, Kora powiedziała, że wyglądasz jak Kevin Costner. Co ty na to?
Marcel: Słyszałem też, że jestem podobny do Bruce’a Willisa...
Tomek: Marcel przyjął to porównanie na klatę. Na szczęście nie każe mówić do siebie Kevin, bo inaczej musielibyśmy sprowadzić go na ziemię. Poza tym Kevin ma teraz chyba mało roboty?
Panowie, kiedy wasza płyta?
Tomek: Pełna płyta na wiosnę. Do końca tego roku pojawi się maksisingiel.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Magdalena Sołtys