Kontrola ministra w spółdzielni Orłowiec
Ministerstwo infrastruktury i rozwoju wystąpiło z wnioskiem o przeprowadzenie lustracji - czyli rodzaju kontroli - w Spółdzielni Mieszkaniowej „Orłowiec” w Rydułtowach. - Minister infrastruktury i rozwoju podjął działania w trybie art. 93a § 1 po skargach osób zainteresowanych działalnością Spółdzielni Mieszkaniowej „Orłowiec” - tłumaczy Piotr Popa, rzecznik prasowy ministerstwa.
Anonim
O lustracji w spółdzielni dowiedzieliśmy się z listu do naszej redakcji. Autor listu podpisał się jako Jan Ostoja i podał swój adres. Okazało się, że list to anonim, bo żaden Jan Ostoja tam nie mieszka. Treść listu była jednak niepokojąca. - Trwająca od kilku tygodni na wniosek ministerstwa lustracja w Spółdzielni Mieszkaniowej „Orłowiec” (ewenement na skalę wojewódzką, a może i krajową), już wykazała wiele nieprawidłowości, takich jak ograniczenia praw członków, wyłudzenia opłat, przedstawienie nieprawdziwych danych mieszkańcom i instytucjom oraz możliwy mobbing - napisał do nas „Jan Ostoja”.
Zajęliśmy się sprawą. Okazało się, że lustracja nie wykazała szeregu nieprawidłowości, a tylko jedną. Ale po kolei.
Lustracja problemowa
Przeprowadzeniem lustracji na wniosek ministra zajął się Związek Rewizyjny Spółdzielni Mieszkaniowych RP w Warszawie. Lustracja była problemowa - oznacza to, że dotyczyła wskazanych przez ministerstwo zagadnień, głównie związanych z termomodernizacją i przetargami.
Zakres lustracji był bardzo szeroki. Lustratorzy sprawdzili, czy spółdzielnia prawidłowo rozliczała środki z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska. Pod lupę wzięli również organizowane przez spółdzielnię przetargi oraz działanie kasy zapomogowo-pożyczkowej. Kontrola obejmowała też m.in. sposób finansowania termomodernizacji budynków w latach 2011-2013, przyczyny zmian w opłatach na fundusz termo-remontowy, przyczyny wzrostu zaliczki na poczet zakupu energii cieplnej na C.O. w 2011 r., przyczyny zwrotu nadpłat na rzecz mieszkańców za C.O. za lata 2011-2013, sprawę ważności legalizacji ciepłomierzy, a także sprawę zgodności z postanowieniami wewnętrznych aktów przyjęcia pracowników spółdzielni w poczet jej członków w 2011 r. oraz przyjęcia w poczet członków spółdzielni członków zarządu w 2010 r.
Jedno uchybienie
Zgodnie z przepisami lustracja, która trwała ponad 2 miesiące, zakończyła się protokołem i listem polustracyjnym. Jeśli lustratorzy znaleźliby jakieś nieprawidłowości, sporządziliby tzw. wnioski, czyli zalecenia, które później spółdzielnia musiałaby wdrożyć. W tym wypadku takich wniosków jednak nie było. - Na tle ustaleń zawartych w protokole lustracji oraz oceny niniejszego listu lustracyjnego Związek pozytywnie ocenia realizowany przez spółdzielnię kompleksowy program termomodernizacji zasobów mieszkaniowych. I nie formułuje wniosków i zaleceń do przedstawienia przez radę nadzorczą najbliższemu walnemu zgromadzeniu - orzekł Związek Rewizyjny Spółdzielni Mieszkaniowych RP w Warszawie.
Lustratorzy dopatrzyli się jednak jednego uchybienia. Chodzi o przestrzeganie przepisu, że „członkowie zarządu nie mogą brać udziału w głosowaniu w sprawach wyłącznie ich dotyczących”. - Potwierdziła się ta jedna z podnoszonych spraw. Żeby członkami spółdzielni zostali członkowie zarządu, to musi być uchwała rady nadzorczej, a nie zarządu. Bo nie mogą głosować we własnej sprawie. To należy wyprostować - wyjaśnia Jerzy Jankowski, prezes zarządu Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych RP w Warszawie. - W innych przypadkach nie stwierdzono żadnych uchybień ze strony spółdzielni - dodaje.
Z każdej strony
Spółdzielnia Mieszkaniowa „Orłowiec” jest zadowolona z wyników lustracji. - Nie mieliśmy i nie mamy nic do ukrycia. Jesteśmy prześwietleni z każdej strony. W ostatnim czasie było już kilka kontroli i żadna z nich nie wykazała nieprawidłowości - mówi prezes spółdzielni, Mariusz Ganita.
Skarbówka też sprawdzała
Pierwsza była kontrola z urzędu skarbowego. Prawdopodobnie na wniosek ministerstwa finansów. Została przeprowadzona po skargach ze strony mieszkańców. - Zadziwiające jest to, że pracownicy urzędu skarbowego sprawdzali tylko i wyłącznie moje decyzje finansowe. I to od 2009 r., czyli od momentu, kiedy zostałem prezesem. Sprawdzali faktury, raporty kasowe, wynagrodzenia. Szukali powiązań pomiędzy spółdzielnią, a moją działalnością poza spółdzielnią. I znów nie było żadnych nieprawidłowości. Nic nie wymaga poprawy. Wiem, jakie decyzje podejmuję, więc nie obawiałem się wyników kontroli - podkreśla prezes Ganita.
Wcześniejsza lustracja
Niedawno odbyła się też inna lustracja - tym razem obowiązkowa, ponieważ zgodnie z przepisami co trzy lata każda każda spółdzielnia musi poddać się całościowej lustracji. - Lustracja obejmowała całościowe działanie spółdzielni. Nie wykazała żadnych nieprawidłowości - zapewnia prezes.
Potyczki osobiste?
Zdaniem prezesa Mariusza Ganity problem leży nie w działalności spółdzielni, bo - jak podkreśla - każda kolejna kontrola potwierdza, że spółdzielnia zarządzana jest prawidłowo. Jego zdaniem problemem jest zachowanie niewielkiej grupy mieszkańców, którzy cyklicznie wysyłają skargi. - Niewielka grupa mieszkańców próbuje zaszkodzić spółdzielni. Doskonale wiem, kto to jest. Ci panowie nie potrafią pogodzić się z tym, że to nie ich przyjaciel został prezesem spółdzielni, tylko ja. Od kilku lat wysyłają skargi gdzie tylko się da i nagrywają nas. Informują nawet policję i prokuraturę. Bez przerwy ja i pracownicy spółdzielni jesteśmy wzywani na przesłuchania. Cały czas szukają nieprawidłowości, ale do tej pory nie znaleźli nic. Musimy udowadniać, że nie jesteśmy wielbłądami - kręci z niedowierzaniem głową prezes.
Wysokie koszty lustracji
Mariusz Ganita dodaje, że walka jest nierówna, bo najczęściej autorzy skarg nie podpisują się. - Oczywiście każdy ma prawo wysłać skargę. Ale boli mnie to, że akurat w tym przypadku wcale nie chodzi o dobro spółdzielni, tylko o niechęć tej niewielkiej grupy osób względem mnie i rady nadzorczej. Autorzy tych pism nie biorą pod uwagę tego, że spółdzielnia musiała ponieść bardzo duże koszty w związku z lustracją na wniosek ministra. Tak naprawdę oni działają na szkodę spółdzielni, a nie my. Co więcej - w związku z kontrolami musiałem ściągać pracowników z urlopów - podkreśla Ganita.
Celowo bezimienni
Prezes spółdzielni dodaje, że autorzy anonimów celowo się nie podpisują, bo wiedzą, jakimi konsekwencjami mogłoby się to skończyć. - Bezkarnie kłamią i opluwają. Są anonimowi, bo doskonale zdają sobie sprawę, że gdyby podali imiona i nazwiska, odpowiadaliby za naruszenie naszych dóbr osobistych - puentuje Ganita.
(mak)