Wymyślił pionierski sposób hodowli karpia
Wieńczysław Wawerski z Mszany w miejscowości Odra ma swoje gospodarstwo rybne. Jak twierdzi hoduje karpie w pionierski sposób – w tzw. sadzach.
ODRA Hodowca metodą prób i błędów opracował, jak twierdzi pionierski na skalę naszego kraju sposób hodowli tej świątecznej ryby. Sadze to specjalne kilkunastometrowe klatki zanurzone w wodzie, które jednak nie opierają się o dno, a utrzymują się na specjalnych pływakach. W tych klatkach pływają karpie, choć inne ryby też Wawerski hoduje, tyle że zwyczajnie, w stawach. Nie chce zdradzić na czym dokładnie polega wyjątkowość jego sposobu hodowli karpi. Wyjaśnia jednak, że zyskuje nieosiągalną przy tradycyjnych sposobach wydajność. Ryby w sadzach są bowiem odseparowane od drapieżników – wydr i wodnego ptactwa, które dziesiątkują populację karpi, pływających w otwartych stawach hodowlanych. - Przyjmuje się, że ich łupem pada 30-40 proc. ryby, a kolejne straty to efekt działalności złodzieje. Jeśli w normalnej hodowli zostaje 40 proc. ryb, to jest dobrze. A u mnie ryby są bezpieczne, bo ani wydra, ani ptak nie mają do nich dostępu. Stąd wydajność hodowli jest o wiele większa niż u innych hodowców – zapewnia pan Wawerski. Klucz do sukcesu polega na tym, że odseparowane w sadzach karpie, choć pływają w stosunkowo niewielkiej przestrzeni, to się nie duszą. Woda w jakiś sposób jest dobrze natleniona. I to jest właśnie tajemnica sposobu Wawerskiego.
Za mało wody
Hodowca z Odry ma jednak swoje problemy, które uważa za przeszkodę w rozwoju jego działalności. Po zakończeniu komuny, kiedy zakładał hodowlę ryby, miał do dyspozycji 42 hektary pól, stawów i wyrobisk pożwirowych. Teraz ma jedynie 17 hektarów, w tym 14 hektarów akwenów. - To tereny Skarbu Państwa. Kiedyś chętnie oddawano je w dzierżawę, ale kilka lat temu starostwo uznało, że sporą część należy przekazać Polskiemu Związkowi Wędkarstwa. W efekcie mam za mało wody, by poszerzać hodowlę – wyjaśnia pan Wieńczysław. Obecnie hodowca ma 24 sadze, wszystkie znajdują się w jednym zbiorniku wodnym (w pozostałych stawach hoduje inne ryby). Zapewnia, że w jednej jest w stanie maksymalnie wyhodować do 750 kg ryby, ale tak maksymalnie wypełnione rybą ma tylko 2 sadze. W pozostałych ryb jest mniej. Twierdzi jednak, że i tak z kilku sadz ma mniej więcej tyle ryby, ile inni hodowcy wyciągają z kilkunastu hektarów stawów. Hodowca właśnie poszerza hodowlę, planuje budowę kolejnych 50 sadz. A mógłby więcej. Nie ma jednak wystarczającej ilości miejsca. Dlatego chciałby uzyskać od Skarbu Państwa dodatkowe akweny. - Jeśli otrzymam je w dzierżawę, to będę mógł rozwinąć na masową skalę hodowlę według sposobu, którego nie zna nikt oprócz mnie. Obecnie sporo karpia sprowadzamy do naszego kraju z zagranicy. Dzięki mojemu patentowi Polska w ciągu 2 lat może stać się europejską potęgą w hodowli karpia – mówi Wawerski.
Za granicą z otwartymi ramionami?
Na razie jednak musi sobie radzić na ograniczonej powierzchni i to w dodatku bez możliwości pozyskiwania środków unijnych na rozwój. - Żeby otrzymać dotację, musiałbym mieć podpisaną dzierżawę na 10 lat. Przepisy są jednak takie, że starostwo może mi wydzierżawiać tereny na okresy maksymalnie 3-letnie – wyjaśnia hodowca, wskazując na to, że jest to kolejny istotny problem w rozwoju jego gospodarstwa. - W Polsce ciągle napotykam na jakieś przeszkody. Tymczasem przyjeżdżają do mnie Czesi, Węgrzy, którzy są zainteresowani moim sposobem hodowli. Proponują przenosiny, dobre warunki, ale ja za granicę nie chcę jechać. Albo rozwinę hodowlę w naszym kraju, albo nigdzie. W ostateczności zabiorę tajemnicę do grobu. Nawet żona jej nie zna – kończy Wieńczysław Wawerski. Przypuszcza, że brak zainteresowania sposobem hodowli karpia jego autorstwa wynika albo z braku wiary w efekty, albo z obaw, że eksperyment może wykończyć konkurencyjne gospodarstwa rybne.
(art)