Strażacy chcieli gasić płonące trawy. Przywitały ich wyzwiska i groźby
Kuriozalna sytuacja podczas strażackiej interwencji
ŁAZISKA Takiej sytuacji strażacy z Ochotniczej Straży Pożarnej z Łazisk jeszcze nie przeżyli. Wezwani do gaszenia płonących traw spotkali się z wrogim przyjęciem przez właściciela płonącego pola. Sytuacja miała miejsce 31 marca na ul. Wierzniowickiej. Na miejscu okazało się, że trawy płoną już za dawnym przejściem granicznym, a więc po czeskiej stronie granicy. Na miejscu pierwsi byli ochotnicy z Łazisk. Szybko przystąpili do akcji, bo płonąca łąka zagrażała pobliskiemu lasowi. - Szliśmy sprawdzić jak daleko sięga pożar i w pewnym momencie z pięściami wyskoczył do nas mężczyzna, mieszkaniec Łazisk. Wiedzieliśmy, że to jego pole. Próbowałem załagodzić sytuację, w końcu znałem go z widzenia. Wyzywał nas jednak od świńskich Polaków. Powiedział, że jakby miał nóż to by nam łby poobcinał. No to przestaliśmy z nim dyskutować, odeszliśmy – opowiada jeden ze strażaków, biorących udział w akcji. Prosi o zachowanie anonimowości. Jak tłumaczy z obawy o zdrowie i życie.
Z groźbami i wyzwiskami spotkali się również przybyli na miejsce strażacy z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 1 Państwowej Straży Pożarnej z Wodzisławia. - Próbował wyrzucać nas ze swojego pola. Miał siekierę i piłę spalinową, ale nie stwarzał nimi zagrożenia w stosunku do nas. Próbował coś krzyczeć w różnych językach. Zachowywał się jak człowiek mający problem natury psychicznej – mówi st. asp. Czesław Honisz, zastępca dowódcy JRG nr 1. Strażacy wezwali na miejsce policję. - Otrzymaliśmy wezwanie od dyżurnego JRG, z którego wynikało, że mężczyzna nie pozwala ugasić pożaru. Po przyjeździe na miejsce akcja gaszenia trwała, a mężczyzny grożącego strażakom już nie było, więc patrol odstąpił od interwencji – mówi komisarz Marta Pydych, rzecznik prasowy wodzisławskiej policji.
Właściciel pola „cieszy się” w Łaziskach dość ponurą sławą. - To taki nasz bin Laden – mówi nam jeden ze strażaków.
(art)