Kopalniany słup runął na posesje. Właśnie tego obawiali się mieszkańcy
Na ul. Hutniczej runął kopalniany słup, który podtrzymywał potężne kable. Słup i kable uszkodziły samochód oraz dwie posesje. - Już dawno mówiliśmy, że to się przewróci - nie kryją żalu mieszkańcy.
RADLIN Na ul. Hutniczej w Radlinie doszło w sobotę o godz. 23.40 do groźnego zdarzenia. Przewrócił się kopalniany słup, który potrzymywał kable zasilające stację wentylatorów szybu IV kopalni Marcel. - Usłyszeliśmy głośny huk - mówią mieszkańcy.
Betonowy filar runął na jedną z posesji i „pociągnął” za sobą potężne kable. W efekcie uszkodzony został samochód oraz ogrodzenia dwóch posesji.
- Natychmiast zabezpieczyliśmy to miejsce - mówi Tomasz Głogowski, rzecznik prasowy Polskiej Grupy Górniczej. Awaria nie zakłóciła pracy kopalni. - Kopalnia korzysta teraz z innego źródła prądu - dodaje rzecznik. Na miejsce przyjechali kopalniani inspektorzy ds. szkód górniczych oraz przedstawiciele Specjalistycznego Urzędu Górniczego. Ocenią, co się stało. Raport powołanej komisji ma dać odpowiedź na pytanie, dlaczego doszło do zdarzenia. Uszkodzony słup i kable mają zostać naprawione w trybie pilnym. Na razie kable podtrzymywane są na trójnogich konstrukcjach. Mieszkańcy będą mogli liczyć na odszkodowania. - Chcielibyśmy przeprosić mieszkańców za szkody, które ponieśli - podkreśla rzecznik PGG.
Mieszkańcy mają jednak żal do kopalni, ponieważ już dawno wskazywali, że słupy są w fatalnym stanie. - Przecież tu nie było żadnej nawałnicy, jedynie padał deszcz, a słup runął - mówią Michalina i Marek Pawlakowie. - Proszę sobie wyobrazić, że kiedy po całym zdarzeniu wzięłam do rąk elementy, które dodatkowo podtrzymywały kable, to rozpadały mi się one w rękach - dodaje pani Michalina.
Mieszkańcy zapewniają, że już dwa lata temu informowali kopalnię, że słupy są w złym stanie. Podkreślają, że działali poprzez kancelarię prawniczą. - Tych słupów praktycznie nikt nie naprawiał. I to od wielu lat. Myśmy tylko z roku na rok obserwowali, że są w coraz gorszym stanie i że to wreszcie runie. Jest mnóstwo skorodowanych elementów. Nie trzeba być fachowcem, żeby to ocenić. Napisaliśmy im nawet pismo poprzez kancelarię prawniczą, żeby się do tego odnieśli. Przecież tu na posesjach małe dzieci biegają albo jeżdżą na rowerkach. Dobrze, że nie stało się nic poważniejszego - dodają pani Michalina i pan Marek.
Polska Grupa Górnicza na razie nie może odnieść się do zarzutów mieszkańców, bo nic nie wie nic o pismach z ich strony. Przynajmniej na razie. Trwa ustalanie czy, kiedy i do kogo takie pisma w ogóle trafiły. - Sprawdzamy to. Dopiero wtedy będziemy w stanie się odnieść. Z jednej strony kopalnia twierdzi, że nic o tych pismach nie wie, a z drugiej jest sygnał od mieszkańców, że coś wysyłali - zapewnia rzecznik i dodaje, że dla kopalni „nadrzędną zasadą jest zawsze bezpieczeństwo”.
(mak)