Na wstępie - Niewiele dzieli dociekliwość od śmieszności
Artur Marcisz Redaktor naczelny Nowin Wodzisławskich
Dociekliwość, zwłaszcza wynikająca z troski o publiczne dobro, to wydawałoby się dobra cecha. Dobra, o ile poprzedza ją wcześniejsze przygotowanie się do tematu, który planuje się zgłębiać. Tego zaś nie można powiedzieć o niektórych radnych. Wielokrotnie jako dziennikarz byłem świadkiem tego, jak niektórzy członkowie rad miejskich czy gminnych z przygotowanymi przez urząd materiałami wykorzystywanymi w czasie posiedzeń, zapoznawali się pięć minut przed sesją czy komisją. Z reguły „przygotowany” w ten sposób do posiedzenia radny siedział później cicho. W końcu trudno zabierać głos, jeśli nie bardzo wiadomo, o czym mowa.
Ale bywają również w naszych samorządach „gwiazdy”, które, choć nieprzygotowane do posiedzeń, starają się w każdym momencie błyszczeć, zadając różne, czasem zupełnie niepotrzebne pytania, bo odpowiedzi są powszechnie znane. Oczywiście wszystko pod pozorem troski o publiczne dobro, dzięki której można wykreować się na lokalnego strażnika, co to o nic pytać się nie boi.
Niby „kto pyta, nie błądzi”. Tyle że od radnego chciałoby się wymagać, żeby podstawowe sprawy dotyczące samorządu były mu jednak nieobce. Tymczasem niektórzy pytają o mydło i powidło, byle pytać, byle pokazać swoją „troskę”. Ta pozorna dociekliwość prowadzi wprost do śmieszności.