Feniksem Chrystus – i my feniksami!
ks. Łukasz Libowski przedstawia
Ludzkość przechowuje w swej pamięci wiele opowieści, dzięki którym to opowieściom, pełnym niekiedy cudów i niezwykłości, stara się pojąć swoje przeznaczenie, swoją tajemnicę, dzięki którym to opowieściom stara się oswoić pisany sobie dramat. Do zbioru tych opowieści zaliczyć należy, jak mi się wydaje, owo pogańskie, mityczne podanie o feniksie, które przekazali nam, w różnych, często nieprzystających do siebie wersjach, autorzy przede wszystkim antyczni.
Stworzenie szlachetne
Kimże, czymże był feniks? Istotą jedną jedyną w swoim gatunku, jedną jedyną w swoim rodzaju: zawsze żył jeden tylko feniks – i to żył długo, jedni powiadają, że lat trzysta, inni, że lat czterysta, jeszcze inni, a tych jest najwięcej, że lat mniej więcej pięćset; był feniks wspaniałym, szlachetnym ptakiem. Wspaniałość i szlachetność feniksa przejawiała się naprzód w jego wyglądzie: był złoto-purpurowo upierzony i miał błękitno-różowy ogon, dostojną jego głowę zdobiły grzebień z piór, szafirowe oczy i biały, szmaragdem mieniący się dziób, miał różowe pazury, a jego stopy pokrywały złote łuski. Lecz wspaniałość i szlachetność feniksa objawiała się także w jego „obyczajach”: mieszkał w przepięknej krainie gdzieś w dalekich Indiach, żywił się kroplami kadzidła i sokami kardamonu, siadał wyłącznie na paulowni cesarskiej, drzewie, które ma tę właściwość, iż zdolne jest, jeśli zostanie ścięte do pnia, wyrosnąć po raz wtóry, każdego dnia, o brzasku, rozwierał swe wielkie skrzydła i machał nimi na powitanie słońca, a potem czterokrotnie pił z rzeki życia.
Gdy feniks czuł, że jego żywot dobiega kresu, leciał do Syrii i tam szukał najwyższego i najdorodniejszego drzewa palmowego, a znalazłszy je, wił na nim gniazdo. Budował feniks swoją siedzibę – a jakże! – z niepospolitego, z wytwornego budulca: z wilgotnych, aromatycznych ziół, z akantu, z mirry, z kory kasji, z kolców nardu. Skoro leże było gotowe, feniks zasiadał w nim i czekał na wschód słońca. Bo kiedy nazajutrz słońce rozpoczynało kolejny swój bieg przez nieboskłon, pierwszymi swymi promieniami zapalało gniazdo feniksa: feniks, poruszając skrzydłami i żałośnie zawodząc, rozniecał wówczas ogień. I tak, płonąc, umierał. Jednakże po trzech dniach z popiołów się odradzał. Pierwszego dnia po śmierci feniksa z pozostałych po nim prochów powstawał bowiem robak, robak osobliwy, bo pachnący wyborniej niźli róża, drugiego dnia niesamowity ten robak przeistaczał się w pisklę, by wreszcie dnia trzeciego ptaszę przekształciło się w dorosłego, dojrzałego już ptaka. A feniks odrodzony nieodmiennie wspanialszy był od swojego poprzednika, którego szczątki, zmieszane z mirrą, uformowane w kształt kuli, zanosił on do Egiptu, do Heliopolis, gdzie składał je na ołtarzu słońca.
Życie, które się odradza
Feniksem jest Chrystus – tak twierdzili starożytni chrześcijanie, świadectwa tego mamy zarówno w literaturze, jak w malarstwie; i feniksem, dodajmy, jest człowiek, każdy z nas. Na jakiej podstawie wolno nam głosić taki sąd? Ano możemy tak przyjąć, ponieważ feniks jest niczym innym, jak tylko odradzającym się życiem; a w konsekwencji Chrystus jest feniksem, bo jest odradzającym się życiem, i człowiek jest feniksem, bo jest życiem, które się odnawia. Tak więc to, co istotne dla feniksa, znajdujemy i u Chrystusa, i u człowieka, aczkolwiek, wypada zaznaczyć, podobieństwo Chrystusa do feniksa jest większe aniżeli podobieństwo do feniksa człowieka.
Jak feniks żył Chrystus szlachetnie i wspaniale, stosownie do szlachetnej i wspaniałej swej natury – właściwie, wziąwszy rzecz ściśle, powiedzieć by trzeba: szlachetnych i wspaniałych swych natur. Jak feniks, kiedy uczuł, iż jego życie dosięgnęło kresu, kiedy zrozumiał, że nadeszła godzina jego skonu, jego przejścia z tego świata do wieczności, wzniósł dla siebie gniazdo, uwił sobie gniazdo, krzyż, w którym to gnieździe, na krzyżu, śpiewając żałobne pienia, to jest wypowiadając słowa miłości i przebaczenia, unicestwił, pozwolił unicestwić samego siebie, w którym to gnieździe dał się zetrzeć. Jak feniks po trzech dniach od swej śmierci powstał Chrystus z martwych, wyszedł z królestwa cieni – lepszy, doskonalszy, teologia mówi: uwielbiony, chwalebny.
I feniksem jest człowiek, każdy z nas, jako że, jak powiedziano, człowiek, każdy z nas jest odradzającym się życiem. My, ludzie, jesteśmy odradzającym się życiem w dwóch wymiarach, cielesnym, materialnym i duchowym, w wymiarach odpowiadających dwóm dziedzinom rzeczywistości, materii czy ciału i duchowi; przy czym inaczej przebiega nasze odrodzenie się w wymiarze materialnym, inaczej w wymiarze duchowym. Co się tyczy pierwszego: wierzymy, że nastąpi ono na końcu czasów, w dzień naszego zmartwychwstania; mamy nadzieję, że otrzymamy wtedy ciało uwielbione, chwalebne, które będzie na wzór ciała wskrzeszonego Chrystusa, i że okażemy się wtedy wspanialszymi, doskonalszymi niż obecnie jesteśmy. Co się znów odnosi do naszego odnawiania się duchowego: jako wierzący jesteśmy przekonani, że, choć tego nie możemy dostrzec, zobaczyć, choć empirycznie nie możemy się o tym przekonać, dokonywa się, że zachodzi ono już teraz, zawsze, kiedy powstajemy z grzechów. Bo grzech jest przecież naszym duchowym zgonem, naszą duchową śmiercią: och, nie ma on nic ze wzniosłego samospalenia feniksowego! A kiedy, dzięki łasce Bożej, z tego grzechu się wydostajemy, to jakbyśmy na nowo, jako lepsi, trochę choćby tylko szlachetniejsi – czyż nieprawdziwa miałaby być wielkosobotnia fraza „[...] błogosławiona wina [...]”? – się rodzili. Tak, Panowie i Panie, jesteśmy feniksami: naszym powołaniem, naszym zadaniem jest odradzać się ciągle ze śmierci do życia, nasza droga to umieranie i ożywanie. Tymczasem duchowe, a kiedyś, w eschatonie, materialne, cielesne, co daj, dobry Boże, Boże żyjący, Boże żywy, Boże życia.