Bunt samorządów
Zmniejszaniem podatku dochodowego przy jednoczesnym podnoszeniu pensji minimalnej, rząd dokręca mimochodem śrubę samorządom. Wraz ze spadkiem podatku dochodowego spada ich główne źródło wpływów do budżetu, a wraz ze wzrostem pensji rosną wydatki. Bo wielu pracowników samorządowych zatrudnionych na najniższych stanowiskach pracuje za „najniższa krajową”. Piszemy o tym problemie szeroko na stronie 9.
Nie brak wśród samorządowców głosów, że uderzenie w samorządy niższymi wpływami z podatków oraz wyższymi pensjami nie jest wcale przypadkowe. Samorządy, które nie mogą doczekać się rządowych rekompensat, jakoś muszą wyrównać przynajmniej część utraconych dochodów. Zaczną podwyższać lokalne podatki. Co odczują mieszkańcy gmin i miast. „Rząd będzie mógł powiedzieć, że on jest taki cacy, bo podatki obniża. A samorządowcy są źli, bo podatki podnoszą” - mówi mi jeden z włodarzy. Może jest to opinia nieco przesadzona, ale niechęć rządu przynajmniej do włodarzy największych polskich miast nie jest specjalnie skrywana. Zresztą włodarze Poznania, Łodzi, Warszawy czy innych polskich metropolii, mający określone barwy partyjne, od lat nie kryją swojego negatywnego stosunku do rządu PiS. W rządzie może więc istnieć logika i chęć dokręcenia śruby samorządowcom, którzy od lat uczestniczą w politycznym konflikcie po stronie dzisiejszej opozycji. Tyle, że uderzeniem finansowym w samorządy, rząd zrazi do siebie całą masę bezpartyjnych włodarzy, wójtów czy starostów. Takich, których przede wszystkim interesuje jak najlepsze zarządzanie gminami i powiatami. A nie wielka polityka i konflikty wokół niej.