Nowe życie w czasie epidemii
Największym marzeniem pani Patrycji jest wzięcie w ramiona i przytulenie synka, którego widziała tylko na zdjęciach i filmach. Jest pierwszą mamą chorą na koronawirusa, która urodziła w raciborskim szpitalu zakaźnym. – Nigdy nie pomyślałabym, że jestem tak silna psychicznie, ale okazuje się dla dobra dziecka jesteśmy w stanie znieść wszystkie przeciwności losu – przyznaje młoda mama.
Malutki Karol jest pierwszym i bardzo wyczekiwanym dzieckiem młodych rodziców spod Skoczowa. Ciąża pani Patrycji przebiegała prawidłowo, a problemy pojawiły się dopiero wtedy, gdy ze względu na zachorowania, zamknięto szpital, w którym miała rodzić. Planowane wcześniej cięcie cesarskie postanowiono przeprowadzić w Żorach. Zaraz po przyjeździe zrobiono jej test na koronawirusa, a na następny dzień, zamiast do zabiegu przygotowano ją do podróży do Raciborza. – W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć, że jestem chora, bo nie miałam wcześniej żadnych typowych dla grypy objawów. Nie miałam też zbyt wielu kontaktów ze światem zewnętrznym, bo mąż i teściowie, z którymi mieszkamy bardzo o mnie dbali. To mąż robił zakupy, a ja jeździłam tylko na wizyty kontrolne do lekarza. Oczywiście pod koniec ciąży nie czułam się już tak sprawna, jak wcześniej, ale nie miałam nigdy gorączki, duszności, czy bóli mięśni. Gdy dowiedziałam się, że wynik jest dodatni, byłam po prostu w szoku – podsumowuje.
Najpierw zadzwoniła do męża, ale dużo trudniejsza okazała się rozmowa z mamą. – Jesteśmy ze sobą bardzo zżyte. Wiedziałam, że będzie się o mnie i o dziecko martwić, ale musiałam jej o tym powiedzieć. Były łzy, ale było też mało czasu na myślenie, bo karetka już czekała – wspomina pani Patrycja. W Raciborzu nigdy wcześniej nie była, chyba, że przejazdem. Dziś miasto, w którym przyszedł na świat jej syn, kojarzy się jej wyłącznie ze szpitalem. Na szczęście wspomnienia nie są aż tak traumatyczne, jak można by się spodziewać, bo jak sama przyznaje, została tu otoczona troskliwą opieką i czuła się bezpiecznie.
28 kwietnia o godzinie 14.15 przyszedł na świat Karol, który dostał imię po pradziadku ze strony ojca. – Na sali operacyjnej było siedem osób. Dopiero później dowiedziałam się, że zabieg wykonywał doktor Tomasz Chmura. Lekarze spisali się na medal, a ja do całego personelu mam ogromny szacunek, bo praca w takich warunkach jest przecież bardzo trudna. Dostałam znieczulenie do kręgosłupa, więc mogłam usłyszeć płacz dziecka. To była bardzo szczęśliwa chwila – opowiada pani Patrycja.
Karol ważył 3520 gramów i mierzył 56 centymetrów. Rodzice przygotowywali się na jego przyjście razem i razem chcieli dzielić tę najpiękniejszą chwilę, ale los napisał im zupełnie inny scenariusz. – Mąż nie mógł mi towarzyszyć w porodzie, choć bardzo tego pragnęliśmy. Nigdy nie pomyślałam o tym, że nie będę mogła synka przytulić, ani nawet zobaczyć. Na szczęście położne przysyłały mi jego zdjęcia i filmiki. Miałam też dostęp do wideorozmów. Cała rodzina bardzo się o mnie bała, ale okazało się, że jestem silna psychicznie i potrafię wiele znieść. Największym rozczarowaniem był kolejny wynik tekstu, który niestety był znowu pozytywny. Myślałam, że jeśli się tak dobrze czuję, to pewnie wkrótce wyjdę do domu, ale okazało się to niemożliwe – tłumaczy młoda mama.
Na szczęście Karolek, u którego po trzech testach nie stwierdzono koronawirusa, 14 maja wrócił z tatą do domu. – Jestem bardzo dumna z męża, który został ojcem na pełnym etacie. Nie był do tego przygotowany, ale świetnie sobie radzi. Oczywiście pomaga mu mama, ale to na nim spoczywa ciężar nocnego wstawania do Karolka, karmienia i przewijania. Prowadzimy wideorozmowy i codziennie wysyła mi zdjęcia, na których widzę, jak nasz synek rośnie i zmienia się z dnia na dzień. Wtedy tęsknię za nimi jeszcze bardziej. Moim największym marzeniem jest to, by wziąć synka na ręce, przytulić i patrzeć na niego tak długo, aż nadrobię te wszystkie stracone chwile. Dla mnie dwie daty będą teraz najważniejsze. Pierwsza to dzień narodzin Karola, a druga to dzień mojego powrotu do domu i pierwszego przytulenia synka – mówi wzruszona pani Patrycja i dodaje, że gdy już wróci do domu przygotuje mężowi jego ulubione krewetki z czosnkiem i grzankami, bo na nie w pełni zasłużył. – Tęsknię za nim bardzo i chciałabym, żebyśmy jak najszybciej byli razem.
Kolejne dni mijają jej teraz w rytmie wydawanych posiłków, lekarskich wizyt, mierzenia parametrów i oczekiwania na kolejny test na koronawirusa. – Jest udostępniona za darmo telewizja, z której możemy korzystać, ale myśli i tak krążą cały czas wokół domu i rodziny. Staram się myśleć pozytywnie i taką samą radę mogę dać każdej przyszłej mamie, u której wykryto koronawirusa. Nie można się poddawać, trzeba znaleźć w sobie odwagę dla siebie i dla dziecka. Dopiero w szpitalu zrozumiałam, że kobieta to silna płeć – tłumaczy.
Pani Patrycja i jej mąż mają rodzeństwo, a na małego Karolka czekają już kuzyni, z którymi będzie razem dorastał. – Zawsze marzyliśmy o dużej rodzinie, więc nasz syn na pewno nie będzie jedynakiem. Sytuacja, w której się teraz znalazłam wcale nie zniechęciła mnie do rodzenia. Powiem więcej: gdybym miała zaplanowane kolejne cesarskie cięcie, przyjechałabym na zabieg znów do Raciborza, bo z czystym sumieniem mogę każdej przyszłej mamie polecić ten szpital. Lekarze spisali się na szóstkę z plusem, a pielęgniarki i położne otoczyły mnie troskliwą opieką. Tutaj nie ma się czego bać – podsumowuje młoda mama. Gdy będzie już bezpiecznie chciałaby wrócić tu z mężem i synem, żeby pokazać Karolowi miasto, w którym przyszedł na świat i które jego mama na razie kojarzy tylko ze szpitalem zakaźnym.Katarzyna Gruchot