Kiedy święta mogą boleć?
Już od początku listopada w mediach, reklamach i sklepach jesteśmy torpedowani obrazkami świąt, rodzinnych spotkań i wręczania prezentów, oczywiście coraz droższych. A co, jeśli wśród nas są osoby, dla których czas świąt Bożego Narodzenia nie jest wcale tak radosny, a nawet jest bolesny? O samotności w święta, różnych formach przeżywania tego czasu i możliwościach nienatarczywej pomocy rozmawiamy z psycholożką Martą Banout.
– Czy okres jesienno-zimowy jest czasem, kiedy częściej pojawiają się np. problemy z depresją?
– Z tym czasem może łączyć się tzw. depresja sezonowa, ale też jesienią i zimą zazwyczaj trochę mniej się dzieje. Wiosną i latem częściej spotykamy się z ludźmi, mamy więcej zajęć. Niektóre osoby w okresie jesienno-zimowym nie do końca potrafią zadbać o balans pomiędzy pracą, stresem, frajdą, życiem osobistym. Może to być zatem powód obniżenia nastroju, jednak co należy podkreślić – nie każda chandra i nie każdy dołek to depresja. Jednak przedłużające się okresy obniżonego nastroju mogą być związane z epizodem depresyjnym i należy zwracać na nie uwagę.
– Niezależnie od wieku?
– Tak, oczywiście. Nie tylko od wieku, ale też niezależnie od „obiektywnych” problemów. Miarą depresji jest przede wszystkim subiektywne cierpienie, które ktoś odczuwa w odniesieniu do różnych wyzwań życia, niezależnie od tego, jak je z boku oceniamy.
– Zbliża się Boże Narodzenie, więc nasuwa się pytanie, czy święta mogą boleć?
– Mogą być bolesne z bardzo wielu powodów. Cały klimat społeczny, jaki mamy wokół świąt, czyli przygotowania, jarmarki, światełka, radość – dla wielu osób jest to bardzo ważny i pełen uśmiechu czas, ale dla ogromnej liczby osób to niestety czas stresu, smutku, bólu i cierpienia… To może się łączyć się z różnymi powodami. Niektórzy przeżywają w tym okresie świeżą żałobę. To będą np. pierwsze święta bez kogoś bliskiego, co na pewno w tych okresach rodzinnej atmosfery dobitniej jest odczuwalne. Drugą grupę stanowią osoby, które owszem, mają z kim świętować, natomiast relacje wśród bliskich są drastyczne, przemocowe, w rodzinie dzieje się coś złego, albo… jest duży nacisk na bardzo sztywną organizację i przeżywanie świąt, co nie wszystkim pasuje.
– Trzecia grupa?
– To osoby, które nie mają z kim spędzać tego świątecznego czasu – osoby samotne, które nie mają nikogo bliskiego lub są starsze i schorowane. To także ci, którzy choć mają kogoś bliskiego, niekoniecznie mogą wprowadzić go do rodziny, np. z obawy przed reakcją domowników. Dla wielu takich osób święta będą łączyły się z samotnością i cierpieniem. Czasem będzie to realna samotność, kiedy inni rodzinnie świętują, a ktoś siedzi sam w czterech ścianach. Innym razem będzie to samotność w tłumie.
– To ciekawe, że można mieć pełen dom ludzi, a być samotnym…
– Tak naprawdę wiele zależy od łączących poszczególne osoby relacji. Możemy mieć rodzinę na miejscu, ale nie mieć więzi. Trudno oddzielić te 2-3 dni świąt od całego roku, a jeśli przez większość czasu te relacje są trudne czy bolesne, ciężko oczekiwać, że nagle wieczór wigilijny sprawi, że wszystko będzie wspaniale. W wielu rodzinach tworzy się pewnego rodzaju udawanie, „szopkę”, w imię tego, że przecież mamy święta i należy być razem. Ten kontrast może być dodatkowym źródłem cierpienia, bo nagle ktoś, kto na co dzień robi mi krzywdę lub nie mam z nim wspólnego języka, każe mi łamać się opłatkiem, jeść wspólną kolację, wręczać sobie prezenty i udawać, że wszystko jest ok. A nie jest.
– Czy w swojej praktyce w ciągu ostatniego roku widzi pani pogłębienie problemu samotności, np. przez lockdowny czy izolacje?
– Zdecydowanie tak. Zarówno wśród osób, które są stereotypowymi ekstrawertykami i bardzo potrzebują innych ludzi (bo dla nich zamknięcie w domu było ogromnym wyzwaniem), ale też dla osób, które są introwertykami – dla wszystkich to był trudny czas. Wiadomo, że nie jest tak, że nie potrzebujemy innych ludzi, tylko mamy inną potrzebę nasilenia, intensywności kontaktów. Technologia i wideorozmowy bardzo pomagają, ale nie zastępują dotyku, bliskości. Potrzebujemy żywego kontaktu, obecności fizycznej drugiej osoby, dotknięcia, złapania za rękę. Bez tego jest bardzo trudno. Udogodnienia technologiczne są pomocnym rozwiązaniem dla tych, którzy umieją z nich korzystać. Niestety wielu seniorów tego nie potrafi, a w czasie lockdownu część z nich pozostawała prawie całkiem bez kontaktu z innymi. Bywały sytuacje, kiedy dziadkowie nie widzieli swoich wnuków nawet przez pół roku na żywo. Z jednej strony był strach, aby nie zarazić dziadków, ale z drugiej strony sama izolacja wyrządziła im sporą krzywdę.
– Czy to także dotyczy dzieci? Mam tu na myśli naukę zdalną i brak kontaktu z rówieśnikami.
– Plusem nauki zdalnej jest mniejsze oddziaływanie stresu związanego ze szkołą – mniej sprawdzianów i zadań domowych, oszczędność czasu spędzanego wcześniej na dojazdach, możliwość siedzenia w wygodnej pozycji. Teraz, kiedy dzieciaki wróciły do szkół, stres jest bardziej pogłębiony i związany zwłaszcza z oczekiwaniami nauczycieli i rodziców oraz z nadrabianiem materiału, a tym samym z ogromną ilością nauki. Natomiast sama izolacja była szalenie trudna dla większości dzieci. Był to czas odcięcia od grup rówieśniczych, a są one potrzebne, intensywne przyjaźnie w tym czasie to naturalny etap rozwoju. My, dorośli, możemy wsiąść w samochód, pojechać gdziekolwiek, spotkać się ze znajomymi, a dzieci są uzależnione od decyzji rodziców i opiekunów i szkoła jest dla nich praktycznie jedynym miejscem spotkań. Jest grupa dzieci z różnymi trudnościami, m.in. fobią społeczną, dla których ten czas pozornie był wybawieniem, ale w praktyce – jeszcze bardziej nasilił lęki i utrudnił powrót do zajęć kontaktowych. Drugą kwestią jest zamknięcie niektórych dzieci w domu, gdzie ma miejsce przemoc. Dla nich szkoła czy wyjście na podwórko stanowiło jedyną bezpieczną przestrzeń, lockdown natomiast sprawił, że na długi czas te dzieci zniknęły z „radarów” osób wspierających, np. nauczycieli.
– Jak w takim razie można pomóc, np. osobom starszym, aby święta nie były samotne. Czy zaproszenie starszej, samotnej sąsiadki na kolację wigilijną jest dobrym pomysłem?
– Wychodzę z założenia, że takie zaproszenie na pewno nie zaszkodzi. To, czy osoba ta skorzysta czy nie, to zupełnie inna sprawa. Nawet jeśli zaproszona osoba odmówi, czy to my nie będziemy chcieli wychodzić z takim zaproszeniem, można pomóc na inne sposoby. Możemy zadbać o to, aby częściej rozmawiać, dzwonić do osób samotnych, zaproponować im jakiś rodzaj pomocy, choćby zrobienie zakupów czy podwiezienie do kościoła. Można też podzielić się świątecznymi potrawami – jeśli ktoś siedzi w domu sam i nie chce przyjść na Wigilię do sąsiadów, pewnie też sam dla siebie nie gotuje różnych świątecznych przysmaków. Na pewno trzeba w tej pomocy być delikatnym i robić to z wyczuciem, nie przekraczając granic drugiej osoby. Warto jednak wyjść z inicjatywą, a nie czekać, aż ktoś poprosi, nie rzucać komunikatu „proszę dzwonić, jak będzie pani czegoś potrzebować”... Najczęściej nie zadzwoni. Mamy spory problem z proszeniem i przyjmowaniem pomocy. Wyjście z inicjatywą, a może powrót z tym pytaniem za kilka dni, może być sposobem na upewnienie się, w czym możemy być pomocni.
– W naszym społeczeństwie mamy nie tylko katolików, ale także osoby niewierzące, osoby innych wyznań. Czy świąteczna otoczka i nawiązywanie do Bożego Narodzenia na każdym kroku może być bolesne?
– Zawsze: może, ale nie musi. Warto podkreślić, że obecnie wiara katolicka i jej praktykowanie nie są jedynym wyznacznikiem obchodzenia świąt. Wielu obchodzi je jako rodzaj tradycji, spędu rodzinnego, o czym nie można zapominać i nie można im odbierać prawa do tego. Dla niektórych, szczególnie osób innych wyznań, ten czas może być trudny, bo ich święta w naszym kraju nie są tak wspominane, celebrowane. W kontakcie osobistym warto dowiedzieć się, kiedy nasi znajomi mają swoje święta. Zainteresujmy się tym, choćby dlatego, aby złożyć im wtedy życzenia. Będzie to dla nich na pewno miłe. Nie zakładajmy z góry, że wszyscy mają tak jak my. Zawsze miejmy świadomość, że osoba, z którą się kontaktujemy z różnych powodów może nie obchodzić świąt tak samo. Może nie być to dla niej czas radości i rodzinnego ciepła, albo w drugą stronę – to nie musi być czas smutku i bólu, jeśli dla nas właśnie takie są święta. Starajmy się lepiej poznać i zrozumieć innych, aby móc tworzyć z nimi relacje pełne bliskości. Dzięki pozbyciu się takich sztucznych barier, jak stereotypy i przekonanie, że wszyscy świętują tak samo, możemy się bardziej otworzyć na innych i na nowe doświadczenia.
– Święta kojarzą się z przebaczaniem, godzeniem się itd. Czy to czasem nie prowadzi do kłopotów?
– Widzę, że to podchwytliwe pytanie... Przede wszystkim do przebaczenia nie możemy się zmusić. Ono nie jest obligatoryjne i nie dzieje się samo, nie oznacza też zapomnienia krzywdy czy jej unieważnienia, jest raczej decyzją, że nie chcemy już karmić urazy czy szukać zemsty. Aby móc przebaczyć, trzeba mieć świadomość tego, że w ogóle była jakaś krzywda – wybaczanie „w ciemno” jest bez sensu. Nikomu też nie trzeba tego komunikować, to my powinniśmy wiedzieć, że komuś wybaczamy. Przebaczenie to proces, który prowadzi przez wiele emocji i decyzji, czasem radykalnych – np. odcięcia się od osoby, której wybaczamy, bo czasem mimo wybaczenia dla własnego bezpieczeństwa decydujemy się nie mieć kontaktu z krzywdzicielem. Jeśli przebaczenie nie jest wymuszone, a jest naszą świadomą decyzją, daje nam często wiele plusów. Dobrze rozumiane przebaczenie może dać wewnętrzny spokój i szansę na to, aby ta krzywda nie miała takiej mocy nad naszym obecnym życiem i nie wpływała na wszystkie nasze decyzje, wybory i działania.
Rozmawiał Szymon Kamczyk