Działa lokalnie i globalnie Niezwykła artystyczna droga Franciszka Niecia z Rydułtów
Jego wystawy można było już zobaczyć na całym świecie – nie tylko w Europie, ale także w Chile, Chinach i Arabii Saudyjskiej. Ale w sercu cały czas ma Rydułtowy i to tutaj spełnia się podczas pracy w Państwowym Ognisku Plastycznym. O swojej drodze artystycznej, lokalnych projektach i o tym, jak pracuje mu się z żoną Anną opowiedział nam Franciszek Nieć.
– Czy każdy ma w sobie talent artystyczny? Czy malowania i rysowania można się nauczyć
– Z moich obserwacji wynika, ze każdy ma talent. Objawia się to nawet nieświadomie, podczas gdy np. dbamy o estetykę otoczenia, pomijając tutaj sprawę gustu oczywiście. Nawet odpowiednio podane jedzenie świadczy o talencie przygotowującego je kucharza (śmiech). Nie trzeba tworzyć dzieł, żeby wyrażać się artystycznie. Niepokojące jest to, że w obecnych czasach brakuje samokrytyki, pokory i wiedzy, związanej z tzw. twórczością. Ludzie często nazywają się „artystami” i kompletnie nie przyjmują do wiadomości tego, że robią rzeczy wtórne, sztampowe, mało oryginalne i pod publiczkę. Są to dzieła słabe plastycznie, ale akceptowalne przez grono fanów, najczęściej rodziny lub organizacji, które istnieją tylko po to, by wspierać się w swej nieudolności.
– Kiedyś wyglądało to inaczej?
– Rysunek, malarstwo, rzeźba i grafika długo nie miały statusu artystycznego. Był to rodzaj rzemiosła służący estetyce otoczenia. Co więcej, do renesansu dzieła nie były sygnowane, a twórcy mieli satysfakcję z samego faktu wykonania dzieła. Obowiązywały relacje pedagogiczne typu mistrz – uczeń. Nie było tak, że przychodził człowiek do mistrza z przekonaniem, że jest najlepszy. Przychodził, by się uczyć, zaczynając od porządków w pracowni i mozolnego ćwiczenia wszystkiego, czego mistrz od niego oczekiwał. Dziś też oczywiście znam osoby, które chcą się edukować od podstaw, ale większość jest przekonana o swoim geniuszu. Obecnie też można poprzez pracowitość osiągnąć efekty artystyczne, świadomie tworząc to, co w duszy gra. To kwestia determinacji, konsekwencji, warsztatu i świadomości.
– Czyli można ćwiczyć swój warsztat i osiągnąć dzięki temu pewne umiejętności?
– Ćwicząc konsekwentnie warsztat jest szansa na to, że uda się zrealizować swoją koncepcję artystyczną. To wymaga podejścia do pracy nie na zasadzie: jest temat więc go realizuję, ale robiąc kilkadziesiąt wersji jednego tematu, oczywiście na odpowiednim etapie nauki.
– Jak odkrył Pan w sobie pasję, talent? Jak potoczyła się Pana droga do miejsca, w którym Pan jest obecnie?
– Już jako dziecko zarysowywałem setki dostępnych papierów w domu. Mamy szczęście, bo w Rydułtowach jest ognisko plastyczne. Byłem łebkiem, kiedy tam trafiłem. Nauczono mnie tam nie bać się malować i porządnego rysowania. Ognisko to wtedy był azyl od siermiężnej pedagogiki panującej w szkołach podstawowych. W tym czasie wiedziałem o dwóch liceach plastycznych – w Katowicach i Bielsku Białej. Wybrałem to drugie. Była to szkoła, gdzie nikt z nauczycieli nie robił z nas chemików, matematyków, polonistów. Było za to 10 h rysunku i malarstwa oraz po lekcjach rysowanie w internacie. Co tydzień pokazywało się starszym kolegom od 30 do 60 szkiców. Rysowaliśmy wszystko.
– Co było dalej?
– W 1981 matura i klęska na egzaminach wstępnych ASP Kraków, ale dostałem się do Państwowej Straży Pożarnej, by odrobić wojsko. Uratowało mi to zdrowie po 13 grudnia 1981, to była kapitalna służba. Jedyną niedogodnością dla mnie było golenie i strzyżenie włosów, a także regulaminowy strój na służbie. Pracowali tam fajni ludzie, z którymi mam kontakt do dziś. W 1984 roku zdałem egzaminy na ASP Kraków na wydział grafiki w Katowicach. Na ASP był luz i relacje uczeń – mistrz. Bywaliśmy na wystawach naszych profesorów i wiedzieliśmy, co robią. Po obronie dyplomu z grafiki warsztatowej wróciłem do Rydułtów. Byłem już trochę wyleczony z marzeń o wielkiej karierze plastycznej, ale świadomy tego, co trzeba robić, aby zaistnieć na rynku graficznym.
– W Rydułtowach podjął Pan swoją pierwszą pracę?
– Tak, dostałem pracę w szkołach i kółkach. Stały dochód pozwoli mi mieć czystą głowę twórczą, nie interesowało mnie i nadal mnie to nie interesuje, czy ktoś kupi to, co robię. Ograniczenia czasowe sprawiają, że do dziś pracuję w weekendy, a najlepiej pracuje się w Sylwestra, kiedy wszyscy udają, że się świetnie bawią. A w tym czasie ja sobie grafiki odbijam. W 2004 roku obroniłem doktorat z grafiki artystycznej, a w 2013 w tej samej dziedzinie obroniłem habilitację. W obydwu przypadkach, aby się obronić, trzeba było mieć dorobek wystawienniczy i prace, które wnoszą coś oryginalnego w techniki graficzne. Ja pracuję w linorycie, bo najłatwiej się uzyskuje odbitki. Swoje prace pokazuję podczas wystaw nie tylko w Polsce, ale też na całym świecie.
– Co Pana inspiruje?
– Jesteśmy z żoną Anną podróżnikami, to osobny temat podejścia do życia. Mamy samochód kombi i w nim mieszkamy na dziko w całej Europie. Mnie inspirują pola walki i fortyfikacje. Anna z kolei lubi przyrodę. Docieramy do miejsc, które są położone w fantastycznych przyrodniczo rejonach, np. Dolomity, Tyrol, Rodopy, Bałkany, Turcja, Skandynawia czy Vogezy. Staram się z tych podróży robić abstrakcyjne grafiki, dobijam kilka matryc na jedną grafikę – każda matryca to osobny kolor. Czasem zrobienie grafiki trwa 2 miesiące. Jest to technika bardzo zdyscyplinowana, kiedyś niedopuszczająca improwizacji. Ja improwizuję w ramach tej metody, dzięki czemu nie ma dwóch identycznych grafik.
– W listopadzie przy kopalni w Rydułtowach pojawiła się tablica pamiątkowa, którą Pan wykonał.
– W Rydułtowach mamy kilka tablic, które miałem zaszczyt wykonać. W bibliotece jest moja pierwsza realizacja przedstawiająca Mikołaja Góreckiego. Jest to tablica poświęcona ofiarom bombardowania w 1945 roku. Znam ten dramat z rodzinnych opowiadań. Tym bardziej byłem wdzięczny Towarzystwu Miłośników Rydułtów za to, że zaproponowało mi jej wykonanie. No i ostatnia realizacja, czyli wspomniana tablica poświęcona zasłużonym pracownikom kopalni. To dla mnie kapitalny temat, mimo że nie jestem związany z górnictwem, ale mój szacunek dla pracy pod ziemią jest na granicy mistycyzmu. Obydwie te tablice powstały z inicjatywy Towarzystwa Miłośników Rydułtów przy wsparciu urzędu miasta. Jako mieszkaniec tego miasta czuję satysfakcję, że mogłem je wykonać. Wykonanie jednej takiej tablicy to około półtorej miesiąca. pracy. Jestem kojarzony głównie z abstrakcyjnymi grafikami, a tu się okazuje, że potrafię zrobić rzeźbę, która wpisuje się w kanon tablicy pamiątkowej. Dla wielu moich obserwatorów to pewnie spore zaskoczenie. W Radlinie z kolei mnie i żonę poproszono o doradztwo, co zrobić z mozaiką widniejącą na elewacji Szkoły Sportowej nr 2, która zostałaby zakryta ociepleniem. Radlin ma mozaiki i szkoda by było pozbyć się tak estetycznego elementu miasta. Zaproponowaliśmy z Anną rozwiązanie, efekt jest zadowalający, więc są szanse na to, że za rok zrealizujemy mural o tematyce sportowej.
– Studiował Pan w ASP, jednak obecnie mieszka w Rydułtowach i tworzy też lokalnie.
– Studiowanie w wielkim mieście, a potem powrót na „prowincję” nie nabawiły mnie kompleksów. Wiedziałem że nikt w Chinach, Niemczech czy Turcji nie będzie pytał o Rydułtowy. Liczyć się będą moje grafiki. Za to mieszkając tutaj mam możliwość pracy z młodzieżą zarówno w ognisku plastyczny jak i na raciborskim PWSZ. Uświadamiam studentów, że zrobienie wystawy wcale nie jest proste i wymaga skomplikowanej logistyki.
– Z której swojej wystawy jest Pan najbardziej dumny, ma do niej sentyment i dlaczego?
– Miałem wystawy w Polsce i poza jej granicami. Każda była inna. Czuję satysfakcję, kiedy podczas wernisażu sala jest pełna ludzi. To nie powinno dziwić, że wernisaże odbywające się w Rybniku, Raciborzu czy Wodzisławiu cieszą się dużym zainteresowaniem. Troszeczkę ludzi mnie tutaj już przecież zna. Ale… pełna sala w Gorlicach, Wrocławiu, Stuttgarcie czy Monachium to był dla mnie szok. Najfajniejsze są dla mnie wystawy zagraniczne. Tam nikt mnie nie zna, ludzie przychodzą zobaczyć, co to za człowiek i kompletnie nie wiedzą, co robię. Teraz częściej przychodzą, by zobaczyć oryginały, które znają z internetu czy katalogów wystaw. Biennale i triennale to dla mnie szczególnie ważna forma pokazania swoich grafik. Co kilka lat są organizowane konkurs przeglądowy tego, co robią profesjonalni graficy z całego świata. Na te konkursy przychodzi około 2 tysięcy grafik, na wystawę kwalifikuje się 100 z nich. Znalezienie się w tej wybranej setki utwierdza mnie w przekonaniu, że wybrałem dobrą drogę. Wymienię tylko część państw, w których pokazywałem swoje grafiki w ramach biennale i triennale. Była to Francja, Hiszpania, Włochy, Norwegia, Arabia Saudyjska, Macedonia, Rumunia, Bułgaria, Turcja, Tajwan, Chiny czy Chile.
Rozmawiała Agata Paszek
Dr hab. Franciszek Nieć – Prof. nadzw PWSZ w Raciborzu, artysta i dyrektor Państwowego Ogniska Plastycznego w Rydułtowach