FELIETON NOWIN – Czy 8 zł/l paliwa to koniec świata?
Jeszcze niedawno 6 zł/l paliwa wydawało się barierą psychologiczną, po przekroczeniu której kraj miał się zatrząść w posadach. Mniej więcej w okolicach 24 lutego okazało się, że bariera ta może przesunąć się znacznie dalej. Krajanie w przypływie wisielczego humoru pocieszają się, że nie przekroczy 10 zł, bo... na wyświetlaczach stojących przy stacjach benzynowych nie ma miejsca na dwucyfrowe ceny. Cała sytuacja pokazuje zaś, jak bardzo zmienił się nasz świat w ciągu raptem kilunastu dni. Choć obserwując i słysząc tu i ówdzie różne komentarz – nie do wszystkich to dotarło.
Przyznam sam, że kiedy na jednej z mijanych codziennie stacji kilka dni temu zobaczyłem 8,24/l ON to puściłem pod nosem wiązankę słów, które zupełnie nie nadają się do publikacji. Po chwili jednak przyszło małe otrzeźwienie: „Wkurzasz się na 8,24 zł za litr paliwa? Powiedz to tym, którzy uciekają do Polski, bo na ich domy spadają rakiety i bomby.”
Wojna, która rozgrywa się u naszych granic, jakkolwiek jest ogromną tragedią, ma też chyba tą jedyną zaletę, że przywraca ludziom – nam żyjącym we względnym dobrobycie – odpowiednią miarę rzeczy. A przynajmniej wydaje się, że powinna przywracać. Dzięki mediom, zwłaszcza społecznościowym, dzięki powszechnemu dostępowi do internetu, to co dzieje się na Ukrainie możemy obserwować niemal w czasie rzeczywistym, 24h/dobę. Widzimy jak miasta, niewiele różniące się od naszych, odległe od Polski o raptem kilkaset, może 1000 km, obracane są w kompletną ruinę. Widzimy a wielu z nas również namacalnie doświadcza bezmiaru tragedii kobiet i dzieci, które muszą uciekać ze swojego miejsca zamieszkania, by ratować życie. Widzimy, że nie wszystkim się to udaje, bo barbarzyńcy za nic mają ludzkie życie, w tym to najbardziej niewinne, dziecięce. I co gorsza nie wiadomo gdzie się zatrzymają.
Bo jakoś nie podzielam optymizmu tych, którzy twierdzą, że Rosja na Ukrainie już przegrała, dzielni Ukraińcy się obronią i wygnają barbarzyńców ze swoich granic, sankcje swoje zrobią i nic tylko czekać na upadek Putina. Po pierwsze, niestety jakkolwiek Ukraińcy rzeczywiście dzielnie bronią swojej ojczyzny, to nie są w stanie obronić miast przed rakietami i bombami, którymi Rosja obraca w perzynę kolejne regiony Ukrainy. Po drugie sankcje sankcjami, ale i business as usual nadal mocno się jednak trzyma, no bo skądś ten gaz, ropę i węgiel kupić trzeba. Rosyjski rak dalej jest więc karmiony. Nie musi zająć szybko Ukrainy, wystarczy, że metodycznie będzie obracał ją w gruzy, aż sami Ukraińscy powiedzą pas. No a do tego, czy naprawdę tak trudno sobie wyobrazić sytuację, że następnym razem rakiety spadną 20 km za granicą polsko-ukraińską, a nie jak dziś 20 km przed?
Dlatego zaskakują, pojawiające się tu i ówdzie komentarze i postawy w stylu: wojna u sąsiada, owszem straszna, ale my też mamy swoje problemy, czyli drogie paliwo, droższe kredyty, mniejszą dostępność lekarzy, którzy teraz zajmują się również uchodźcami, sale gimnastyczne zajęte przez uchodźców. Moi drodzy. To owszem spore problemy, dolegliwe, nawet bardzo, ale to jeszcze naprawdę nie jest koniec naszego świata. Ten dopiero może nastąpić. Kiedy na stacji nie będzie paliwa, kiedy otwartego banku nie uświadczysz, kiedy szpital zostanie zamieniony w kupkę gruzu, podobnie jak miejscowa szkoła czy sala gimnastyczna. Spytajcie Ukraińców. Oni coś na ten temat wiedzą.