Jak idziesz do roboty, kero mosz rada, to tak chobyś nie robiyła!
Wulkan energii, organizacyjna żyleta, a jak trzeba to „konkret baba”, bo i nie boi się siarczyście zakląć, kiedy coś nie gra. Janina Chlebik-Turek, wieloletnia dyrektor Rydułtowskiego Centrum Kultury „Feniks” przechodzi z końcem maja na emeryturę.
Szymon Kamczyk. – Rydułtowy w tym roku obchodzą swoje 30-lecie, a Pani zdaje się ma 45 lat pracy zawodowej?
Janina Chlebik-Turek. – Moje 45-lecie wypadłoby dokładnie 5 września, ale już 27 maja przechodzę na emeryturę, natomiast do lipca będę jeszcze współpracować przy projekcie polsko-czeskim „To nas łączy”.
– Kiedy pierwszy raz stanęła Pani na scenie?
– Gdy miałam 3 lata, mój tato pracował jako elektroakustyk w Domu Kultury w Pszowie i był też jednym z jego budowniczych. Właśnie na tej scenie recytowałam wierszyk dla górników z okazji Barbórki. „Górnik to jest taki ktoś, co kanarki w domu ma. Co ma działkę i altankę i słowika wiosną w bzach...” – od tego się zaczęło.
– A pierwsza praca zawodowa?
– Kończąc liceum poszłam do pracy i jednocześnie kontynuowałam naukę w Studium Oświaty i Kultury Dorosłych w Katowicach. Moim pierwszym pracodawcą była Spółdzielnia Spożywców Społem, oczywiście w ramach zajęć kulturalnych w ówczesnej świetlicy. Wtedy „Społem” było potężnym przedsiębiorstwem i organizowaliśmy imprezy skierowane zarówno dla dzieci jak i dorosłych. Najmilej wspominam festyny, które odbywały się na graniczącym z Rydułtowami „Ignacu”. Był tam basen dla dzieci, scena, a królowało szaleństwo modowe z końcówki lat 70. Pozostało mi z tych lat wiele zdjęć, z hipisowskimi spódnicami, bananówami i w spodniach „szwedach”, które były wówczas na topie.
– Ostatnio pytałem samorządowców o wspomnienia z 30-lecia Rydułtów. Jak z tym u Pani?
– Pamiętam moje początki w Rydułtowach, to końcówka 1988 roku, kiedy przyszłam z Domu Kultury KWK” Anna” do Domu Kultury KWK „ Rydułtowy”. Pamiętam moment, kiedy zaczęto organizować komitet obywatelski, który miał doprowadzić do odłączenia Rydułtów od wielkiego Wodzisławia Śląskiego i odzyskać samorządność. Mam w pamięci pana Henryka Machnika, pana Leona Taturę, panią Kornelię Newy, pana Bernarda Labuska. Nasz „stary” dom kultury miał balkon, wystający nad salą teatralną. Stałam na nim, a oni na dole obradowali. Były spotkania z mieszkańcami, wybierano wtedy naszych przedstawicieli do wodzisławskiej rady miasta. Jest wiele postaci, którym Rydułtowy zawdzięczają powrót do samorządności.
– W Rydułtowach zaczęła Pani w 1988 roku?
– Był grudzień 1988, Barbórka, nawet ostatnio wspominałam to z panem Janem Wojaczkiem. Wzięłam urlop w KWK” Anna”, a oficjalnie byłam przyjęta do pracy 1 stycznia 1989 roku.
– Patrząc z perspektywy lat, było dobrze dla Rydułtów, że się odłączyły?
– Bardzo dobrze! To było najlepsze i znaczące posunięcie, tak dla Rydułtów, jak i Radlina oraz Pszowa i gmin z drugiej strony ówczesnego miasta Wodzisławia. Z perspektywy położenia gminy odłączenie było najbardziej korzystne dla Rydułtów, bo byliśmy na samym końcu i też na końcu otrzymywaliśmy pieniądze na cokolwiek: drogi, chodniki, remonty. Wszystko było zaniedbane. Choćby dzisiejszy Urząd Stanu Cywilnego, który wtedy był przedszkolem, był w bardzo złym stanie. Nie zapomnę, kiedy pierwsi pracownicy urzędu, m.in. sekretarz miasta – pani Krystyna Frącek czy pani Blanka Wieczorek dwoiły się i troiły by Urząd Stanu Cywilnego mógł rozpocząć działalność. Podczas sesji z okazji 30-lecia Rydułtów wspominaliśmy, jak dostaliśmy z kopalni maszynę do pisania „Oliwię”. Wszystko było z odzysku, nawet krzesła, biurka. Wspominam tamten czas jako bardzo dynamiczny i rozwojowy dla urzędu i podległych mu instytucji. Wszystko rozwijało się i budowało.
– A jak się pracowało w Pszowie?
– Inaczej. Na żadnej płaszczyźnie geograficznej nie można porównywać gmin i przypisywać im tego samego. To dotyczy zarówno Podkarpacia, Wielkopolski, jak i Śląska, bo tu co miasteczko to inna specyfika. Wtedy wszystkie domy kultury w powiecie były głównie kopalniane, budowane bardzo podobnie. Praca w nich była zupełnie inna, bo też inne były potrzeby mieszkańców. Ale jedno w naszym powiecie mieliśmy wspólne – ruch amatorski, który istniał wszędzie. W Pszowie i Rydułtowach popularne były zespoły muzyczne, które prezentowały wysoki poziom. Zespoły te i , orkiestry, prowadzili najczęściej ludzie z wykształceniem muzycznym ,z odpowiednią wiedzą i przygotowaniem, a niejednokrotnie grający też w Filharmonii ROW, jak moi dwaj nieodżałowani koledzy Józef Bem i Wiktor Kamczyk. To wspomnienia, których nikt mi nie zabierze. Rydułtowy zaś słynęły z teatru, szczególnie w okresie powojennym. Pamiątki po tym teatrze mam w swoich zbiorach. Miałam to szczęście pracować w Domu Kultury w Pszowie, kiedy przyszedł tam pan Joachim Szymański, mieszkaniec Rydułtów, który zakładał te teatry. Były naprawdę najwyższej próby, grały spektakle muzyczne i operetkowe. Z panem Szymańskim teatr przyszedł do Pszowa. Z Pszowem łączy mnie ogromny sentyment, a kiedy kilka lat temu ówczesny dyrektor DK w Pszowie zwrócił się do mnie z pytaniem o poprowadzenie gali z okazji jubileuszu MOK, to zgodziłam się z ogromną przyjemnością. Czułam się, jakbym wróciła do domu.
– Jako, że wspomniała Pani mojego śp. dziadka Wiktora, a 16 maja obchodziłby 80. urodziny, nie mogę nie zapytać o wspomnienia z pracy z nim w Pszowie…
– Pana dziadek, Wiktor Kamczyk, jak i Józef Bem to byli koledzy z pracy mojego taty. Ja tam przyszłam jako młodziutka dziewczynka, więc znałam Ich od dziecka. Tym bardziej, że w Szkole Podstawowej Nr1 panie Janina Szkudlińska (moja wychowawczyni) i Franciszka Pietruszanka założyły teatr, który próby miał w Domu Kultury. Jeżdżąc ze spektaklami reprezentowaliśmy Pszów i kopalnię „ Anna”.
– Pamiętam, że kiedy orkiestra mojego dziadka grała koncerty, często zajmowała się pani konferansjerką.
– Wiktor i Józef – ludzie z pasją, obaj związani z Filharmonią ROW – powiedzieliby też, że jeszcze śpiewałam! Dzisiaj mówimy na to projekty, a wtedy robiliśmy programy o różnej tematyce. Były m.in. programy pod kątem Kabaretu Starszych Panów, piosenki lat 40. czy 60., ja śpiewałam np. „jeszcze mi wina nalej” (wymowny uśmiech-red.). Dwóch Józefów (Bem i Choroba) oraz Wiktor pracowali ze mną nad wokalem. Zawdzięczam IM bardzo wiele, m.in. dzięki temu, że rywalizowali ze sobą w ramach wiedzy muzycznej. Kiedy już pracowałam w DK w Pszowie, panowie przychodzili do pracy, a np. dzień wcześniej w radio był świetny koncert muzyczny pod dyrekcją znanego dyrygenta. W pracy więc pojawiały się takie dialogi:
– A słyszałeś wczoraj koncert?
– Oczywiście! (padało nazwisko)
– Wiesz kto dyrygował?
– Tak.
– O! (patrząc na zegarek) Właśnie leci fragment powtórki… (włączył radio) Wiesz Kto dyryguje?
Tak pytali jeden drugiego i mi też udzielał się ten duch rywalizacji, który przekładał się na edukację muzyczną. Starsi pracownicy, głównie Wiktor i Józef, delikatnie ukierunkowywali nasze działania i przekazywali nam swoje doświadczenia.
Tej świetnej atmosfery nigdy nie zapomnę, tak jak najstarszego członka orkiestry pana dziadka – Franka Panka, który opowiadał nam o utopcach oraz Franka Pluty, fotografa dokumentującego zmiany w Pszowie. Ech…
– Mieszkańcy Rydułtów z rozrzewnieniem wspominają basen, którego już nie ma, ale czy zmiana przeznaczenia budynku dzisiejszego RCK nie wyszła na dobre?
– Kultura to bardzo szerokie pojęcie i dotyczy wszystkiego: jak siedzimy, jak się do siebie zwracamy, jak jemy. Dzieli się też na kilka rodzajów, np. kulturę fizyczną oraz artystyczną, którą reprezentuje RCK. Nie ja zamykałam basen, ani żaden burmistrz własnymi rękami, a po prostu szkody górnicze były potężne, a sam basen stał 5 lat pusty i niszczał. Był plan na jego renowację i ponowne otwarcie, czego dowodem jest dach budynku, wykonany pod kątem przyszłego funkcjonowania basenu. Niestety okazało się to niemożliwe, bo niecka była mocno uszkodzona, a ponadto basen nie miał zabezpieczeń przeciwwstrząsowych. Ostatecznie usłyszeliśmy o projekcie umożliwiającym przebudowę infrastruktury prospołecznej na inną, także prospołeczną. To był rok 2006, bo z tamtego czasu pochodzą moje pierwsze notatki – fiszki, które pisałyśmy z paniami Anną Urbisz i Joanną Gawron do powstającego projektu pn: „Adaptacja budynku basenu krytego na potrzeby instytucji kultury pod nazwą Rydułtowskie Centrum Kultury” . Kiedy przeszliśmy pierwszy etap i kolejne, w roku 2009 weszliśmy z naczelnikiem Szewczykiem przez dziurę w ścianie i brodząc po kostki w czerwonym pyle, który pozostał po maszynach czyszczących wodę, powiedzieliśmy sobie, że jak pójdzie dobrze, to będziemy tu robić Sylwestra. Ten Sylwester się odbył!
– I chyba te Sylwestry stały się tradycją?
– Tak, do momentu wybuchu pandemii podtrzymywaliśmy tradycje sylwestrowe, choć bardziej filmowe niż taneczne. Zawsze fajnie to funkcjonowało.
– Widzę, że te wspomnienia są bardzo żywe…
– Jestem z pokolenia, które jest twarde i wytrzymałe, ale też niezwykle emocjonalne. Patrząc na moich rodziców i dziadków, idąc gdzieś do pracy, całe życie starałam się robić robotę jak najlepiej. Jak mówiła moja babcia „Dziołcho! Jak idziesz do roboty, kero mosz rada, to tak chobyś nie robiyła!”. Z tym wysiłkiem to nie do końca prawda, ale jednak jest to pewna przyjemność. Miałam szczęście, że pracowałam w kilku świetnych instytucjach i trafiałam na fajnych ludzi.
– Wie pani ilu ludzi przewinęło się przez RCK? Proszę podać kilka statystyk.
– Rydułtowskie Centrum Kultury zostało powołane 28 listopada 2008 roku na sesji. Pracowałam w nim ja (na pełny etat), główny księgowy (na ćwierć etatu) oraz pani Edyta Zając (na pół etatu), dzięki której w ciągu niespełna miesiąca pozałatwialiśmy wszystkie pozwolenia, NIP-y, REGON-y i inne wymagania, a już 7 lutego 2009 roku odbył się Bal Burmistrza. Były z nami jeszcze dwie osoby do projektu „Rydułtowskie spotkania kulturalne na pograniczu”: pani Joanna Marcisz i pan Maciej Poręba. W ramach tego projektu powstało 27 imprez i 6 wydawnictw, w tym jedno muzyczne. Zatrudnialiśmy też prawniczkę na umowę-zlecenie. Po zakończeniu przebudowy obiektu dawnego basenu i odebraniu kluczy mieliśmy miesiąc na rozruch, czyli urządzenie pomieszczeń, skompletowanie załogi itd. Obecnie w RCK mamy 19 pracowników na 16 etatów, a oprócz tego dwie panie na urlopie macierzyńskim. Wracając do pytania o statystyki, pamiętam, że na 10-lecie RCK w 2018 roku podliczyliśmy, że przez nasze progi przewinęło się ponad pół miliona odwiedzających. Zajęcia stałe to minimum 3 tys. osób w miesiącu. Są momenty, że wszystkie sale są pełne. Seanse filmowe gramy codziennie, a oprócz tego odbywają się zajęcia oraz imprezy w Sali teatralnej.
– Czy jest coś, czego według pani nie udało się zrobić, coś może wymaga poprawy, ale tym już zajmie się następca?
– Brakuje specjalnego podjazdu na scenę dla niepełnosprawnych ale jest już pozytywnie zaopiniowany i zostanie wykonany z projektu. Tęskniliśmy za sceną nad stawem i oto mamy letnią scenę naprzeciwko, na górce nad „Machnikowcem”. Myśleliśmy też o dużym, ledowym ekranie stałym do kina letniego, ale to duży koszt. Stały,duży ekran obok budynku mógłby w ciągu dnia wyświetlać reklamy i zapowiedzi nie tylko RCKu (czyli zarabiać), a wieczorami w sezonie letnim mogłoby się odbywać kino letnie. Niestety, nad czym ubolewam, a co rozbijało się tylko i wyłącznie o finanse, musieliśmy zawiesić Festiwal im. Henryka Mikołaja Góreckiego. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy był nasz fortepian. Koszt dobrego instrumentu przekracza nasze możliwości.
– A co udało się najlepiej?
– Bardzo udało się rozwinąć działalność teatralną – teatr SAFO jest naszą chlubą, choć pewnie Katarzyna Chwałek-Bednarczyk powiedziałaby, że Jej udało się to najbardziej (śmiech) To zresztą prawda. Kiedy przyszła tutaj w 2010 roku z propozycją założenia teatru, dogadałyśmy się szybko ale nawet nie przypuszczałam wtedy, że aż TAK wysoko zajdziemy . Obecnie wykrystalizował się z tego znany w całym kraju Teatr SAFO, który zbiera ważne nagrody(1 miejsca na ogólnopolskich festiwalach teatralnych i udział w TEATRZE POLSKA) , a dodatkowo ożywia i wprowadza na scenę historię miasta i regionu.
Słuszną też okazała się decyzja postawienia w RCK na tańce. Biorąc pod uwagę nasze bliskie sąsiedztwo: szkołę muzyczną, po drugiej stronie Ognisko Plastyczne pana Franciszka Niecia, nie miało sensu prowadzenie dodatkowych zajęć tego typu. Postawiliśmy więc na teatr i taniec, co było strzałem w dziesiątkę. Nasze zespoły się rozrastają i zdobywają najwyższe miejsca na zawodach ogólnopolskich. Jesteśmy dumni z osiągnięć trenerki – Agnieszki „Maliny” Malinowskiej i zespołu „Dżepetto Squad”, bo doskonale reprezentują nas na zewnątrz. Od kilku lat pracuje u nas balet (Akademia Taneczno-Wokalna KONTRAPUNKT), prowadzony przez panią Sabinę Dyla-Grad. Pani Sabina daje dobry start dziewczynkom, które kontynuują później swój rozwój taneczny.
Udało się także utrzymać Dyskusyjny Klub Filmowy „WAWEL”,powołany jeszcze w czerwcu 2010 przed otwarciem kina. DKF „WAWEL” działa na innych zasadach niż kino komercyjne. To kino studyjne, które cieszy się popularnością i mam nadzieję, że dalej będzie się rozwijać. Ja również chciałabym pójść w tym kierunku na emeryturze, bardziej angażując się w DKF. Udało się nam rozwinąć działalność gastronomiczną (Pub PIXEL), która stała się integralnym elementem naszej działalności i świetnym dodatkiem terenu rekreacyjnego przy tężni.
– W takim razie, co czeka Panią na emeryturze, oprócz kina?
– Nie bardzo umiem spokojnie „siedzieć”w miejscu . Byłabym z tego powodu głęboko nieszczęśliwa, nie mówiąc o tym, że nieszczęśliwa byłaby pewnie cała moja rodzina (śmiech). Jestem kochającą babcią, jednak nie wyobrażam sobie tylko tzw. „babciowania”. Mam piękny ogród i praca w nim daje mi wyciszenie. Bardzo lubię moje sąsiadki i wspólne karciane wieczory. Kocham też podróże i poznaję stale nowych ludzi. A przyjaciół mam w fantastycznych miejscach: Krakowie, Warszawie, Kurpiach Zielonych, Sopocie i Lądku Zdroju. Tuż za granicą także mam wspaniałych przyjaciół, dzięki współpracy z Orlovą. Na pewno te miejsca będę odwiedzać w ramach odpoczynku i ciekawości świata. Nie chcę też wykluczać się z innego rodzaju działalności na terenie miasta. Lubię i współpracuje od lat ze stowarzyszeniami więc może tam znajdzie się jakieś zadanie dla mnie. Może uda mi się (uśmiech) zagrać w SAFO? To byłoby nawiązanie do moich początków teatralnych. Jeśli można to chciałam podziękować wszystkim, z którymi dane mi było współpracować. Tym z Wodzisławia, z Pszowa i oczywiście z Rydułtów. Miałam szczęście do dobrych, zdolnych, kreatywnych ludzi.
Z serca dziękuję wspaniałej i jedynej TAKIEJ załodze Rydułtowskiego Centrum Kultury. Bez WAS byłoby całkiem inaczej. Dziękuję.