Milion uderzeń do zawodowej kariery. Szymon Milion o debiucie w MMA
Przygodę ze sportem rozpoczął już jako kilkulatek, przez wiele lat trenując pod okiem ojca – Bogdana Miliona, którego wodzisławskim miłośnikom sztuk walki przedstawiać nie trzeba. Szymon Milion wyjechał z Czyżowic i na stałe zamieszkał w Warszawie, a jego występy mogliśmy oglądać na dwóch galach zawodowych.
Szymon Kamczyk. – Twój ostatni występ mogliśmy oglądać na gali SCF. Ciekawostką jest, że Twoim przeciwnikiem był Przemysław Górny, nr 10 w rankingu krajowym i ważył od Ciebie sporo więcej!
Szymon Milion. – Tak, ostatnia walka miała miejsce 14 października podczas gali Solo Combat Federation. To był mój drugi zawodowy pojedynek MMA. Choć nie udało się pokonać Przemysława Górnego, uważam, że i tak była to dobra walka. Przegrałem z nim przez nokaut w pierwszej rundzie. Z wagą, to prawda, bo podczas ważenia technicznego wynik mojego przeciwnika wyniósł 63,5 kg, a już podczas ważenia oficjalnego przybrał na wadze 10 kg więcej. W momencie walki mógł mieć nawet kilkanaście kilogramów więcej ode mnie.
– Ale Twoja pierwsza walka była wygrana?
– To było rok temu, wówczas właśnie wygrałem przez nokaut.
– Dobrze, ale rozpoczęliśmy od końca, a może jednak wróćmy na początek. Jak i kiedy to się zaczęło?
– Już prawie 20 lat temu, to jeszcze było przed pójściem do przedszkola. Zaczynałem wtedy pierwsze szlify w taekwondo. Potem był kickboxing łączony z muay thai, a następnie w wieku 17 lat przerzuciłem się na treningi klasycznego MMA. Po drodze jeszcze były treningi brazylijskiego ju-jitsu, zapasów, a ja zacząłem wszystko to łączyć. Później przeprowadziłem się do Warszawy i rozpocząłem karierę zawodową.
– Ile już mieszkasz w stolicy?
– Na stałe leci już trzeci rok.
– To już zapuściłeś tam korzenie?
– Trochę tak jest.
– Ale po ślonsku dalij godosz?
– Toć! W Warszawie wszyscy od razu wyłapują, że jestem ze Śląska, przez akcent. W klubie koledzy są zaciekawieni naszą godką. Nawet, kiedy idę do fryzjera, od razu wiedzą, że ze Śląska, choć czasem mylą po akcencie, że może z Kaszub.
– A co według Ciebie zmienia się w MMA, w walkach zawodowych? Ciekawią mnie obserwacje ostatnich lat.
– Pojawia się coraz więcej organizacji, a przez to również większy jest wachlarz możliwości, jeśli chodzi o walki. Za tym idą większe pieniądze, co dla zawodników jest dużą zaletą, a jednocześnie motywacją do pracy. Kluby sportów walki nie są już miejscem dla garstki zapaleńców, a sporty walki są dziś dla każdego. Być może to pokłosie popularyzacji MMA i teraz kluby przeżywają prawdziwe oblężenie. Zawodnicy również są coraz bardziej rozpoznawalni. Jeszcze kilka lat temu wiele nazwisk nie było znanych, a dziś dzięki kilku organizacjom, jak Fame MMA czy High League, zawodnicy stali się gwiazdami.
– Wspomniałeś o kasie, a to zawsze działa na wyobraźnię. Jakiego rzędu pieniądze zarabia się w tej branży? Ile trzeba stoczyć walk, żeby powiedzmy zarobić nomen omen pierwszy milion?
– Zależy, jaką drogę się wybiera. Idąc drogą sportową, droga do tego miliona jest długa, bo trzeba być w światowej czołówce, żeby zarabiać duże pieniądze. Są jednak organizacje, w których walczą osoby, które zdobyły popularność na innych polach, np. przez działalność w internecie czy telewizji. Tam taki milion to realna kwota, nawet za debiut.
– Mówisz o organizacjach, ale nawet na naszym podwórku możemy obserwować, że pojawiają się nowe kluby, zrzeszające adeptów sztuk walki. Przekornie zapytam teraz Twojego tatę, który przysłuchuje się naszej rozmowie. Mogę?
– Jasne.
Bogdan Milion. – Proszę pytać.
– Czy to jest tak, że kluby zasilają co roku nowi adepci, czy to są najczęściej te same osoby, ale wędrują pomiędzy klubami?
B.M. – Nowy narybek się pojawia co jakiś czas. Ale faktycznie jest spora grupa osób migrująca pomiędzy klubami, pracując z różnymi trenerami.
– Pewnie szukają odpowiedniego dla siebie miejsca?
B.M. – Dokładnie. Ale pojawiają się nowe osoby, które chcą trenować w systemie amatorskim. Nie myślą o udziale w zawodach, ale robią to dla siebie. Potrzebują aktywności, a sztuki walki po prostu im odpowiadają.
– Dziękuję, wróćmy do Szymona. Jako laika zastanawia mnie, czy rok przerwy między pierwszą zawodową walką, a drugą, to nie za dużo? Czy to nie tak, że walki powinny się odbywać raz na miesiąc czy raz na kwartał?
S.M. – Przygotowania do zawodowej walki trwają około dwóch miesięcy. Z jednej strony mamy dietę, gubienie kilogramów i przygotowanie fizyczne: treningi, sparingi, wiele godzin na sali. Ten okres jest bardzo wyniszczający. Po walce potrzeba minimum miesiąca, aby organizm się zregenerował i mógł dalej normalnie funkcjonować. W moim przypadku miało być tak, że w czasie pomiędzy pierwszą i drugą walką zawodową miałem zaplanowane pojedynki. Okazało się jednak, że przeciwnik zrezygnował, a także pojawiły się problemy, związane z wybuchem wojny na Ukrainie.
– Zaraz, chcesz powiedzieć, że wojna na Ukrainie miała wpływ na aktywność sportową w Polsce? W jaki sposób?
– Po prostu wiele hal było wyłączonych z użytkowania, bo lokowano tam uchodźców. Dlatego organizacje nie miały gdzie robić swoich wydarzeń. Gale były odwoływane. Sam przed walką otrzymałem komunikat, że gala się nie odbędzie z powodu wojny. Wykorzystałem jednak ten czas na rozwój. Kiedy przygotujemy się do walki, doskonalimy płaszczyzny, które dobrze funkcjonują i przygotowujemy się taktycznie pod przeciwnika. Przy częstych walkach nie uczymy się nowych rzeczy, nie poprawiamy mankamentów ciała. Dlatego uważam, że ten dłuższy okres przerwy był dobry dla rozwoju.
– Jak w takim razie wygląda Twój tydzień? Ile treningów w tygodniu?
– Treningi odbywają się każdego dnia. Pierwszy o dziesiątej.
– To jakiś kosmos, bo dla człowieka, dla którego pojawienie się na siłowni dwa razy w tygodniu to wyczyn, słuchanie o kilku treningach codziennie jest wręcz abstrakcyjne…
– Dla mnie to norma. Pierwszy trening zazwyczaj jest grupowy. Po nim wracam do domu na posiłek i obowiązkową drzemkę, która trwa około godziny. Następnie idę na kolejny trening, tym razem indywidualny. One odbywają się głównie wieczorami. To treningi zapaśnicze, z tarczami, treningi motoryczne, które poprawiają siłę oraz wytrzymałość organizmu.
– I są zapewne mordercze!
– Tak, ale nie można generalizować. Z reguły jednak wracam do domu, jem kolację i po prostu idę spać, bo muszę odpocząć. Następnego dnia schemat się powtarza.
– Każdego dnia? Bez wyjątku?
– Odstępstwem od tej normy jest niedziela, którą traktuję, jako dzień relaksu i regeneracji. Wówczas nie uczestniczę w żadnych treningach.
– Ile czasu zajmują treningi?
– To 40 godzin tygodniowo na same treningi, a oprócz tego są np. treningi mentalne, które również są formą pracy nad sobą i rozwoju. Siła i wytrzymałość to jedno, ale umysł musi współgrać.
– Co w takim razie w planach?
– Myślę, że wrócę do zawodowych walk wiosną przyszłego roku. W styczniu planuję wylecieć do Tajlandii na wyspę Phuket do Tiger Gym. Tam chcę się przygotowywać przez ok. dwa miesiące do kolejnej walki. Będzie to okazja do pracy z zawodnikami m.in. z organizacji One Championship czy Rizin Fighting Federation. Planuję udoskonalić tam swój poziom.
– Życzę więc spełnienia planów oraz kolejnych sukcesów. Chętnie o nich napiszę.
– Dziękuję i do zobaczenia podczas kolejnych pojedynków!