Kacper Biernacki: Strategia rozwoju Wodzisławia to science– fiction
WODZISŁAW ŚL. Z Kacprem Biernackim, rzecznikiem prasowym stowarzyszenia Wodzisław 2.0 i kandydatem na urząd prezydenta miasta w 2018 roku, rozmawiamy o sytuacji w mieście, oświacie i urzędzie, zadłużeniu oraz łatce Konfederacji.
– Fryderyk Kamczyk. – Jak Stowarzyszenie 2.0 ocenia to, co się wydarzyło po wyborach samorządowych w radzie miejskiej? Obecnie mamy do czynienia z jakąś formalną czy nieformalną, ale jednak koalicją z prezydentem. Część radnych, którzy byli w tamtej kadencji w opozycji, dziś głosuje za pomysłami prezydenta.
– Kacper Biernacki. – Realnie prezydent ma większość w radzie. Opozycja praktycznie nie istnieje. Nikt nie blokuje jego pomysłów. Na wrześniowej sesji rady miasta prezydent powiedział, że miał świadomość – on i radni – już w listopadzie zeszłego roku o tej trudnej sytuacji, o tym, że 25 milionów trzeba będzie pożyczyć. A mimo to w marcu podwyższył pensje pracownikom UM, na które już wiedział, że nie ma pieniędzy. Rada miasta praktycznie jednogłośnie podwyższyła pensję pana prezydenta wiedząc, że brakuje pieniędzy w budżecie. Więc tam, gdzie chodzi o prezydenta, urzędników, to nawet, jak nie ma pieniędzy, to na podwyżki wynagrodzeń są. A potem podwyżka opłaty śmieciowej, czyli interes mieszkańców jest totalnie na drugim miejscu. W radzie są nauczyciele i osoby blisko z nimi powiązane. Jest takie powiedzenie, że nie można być sędzią we własnej sprawie. A nauczyciele decydowali o tym, czy nauczyciele dostaną pieniądze.
– Ale to jest też trochę taki problem ogólnopaństwowy.
– Oczywiście. Ja nie mówię, że Wodzisław jest pod tym względem wyjątkowy. Natomiast nie przekonuje mnie ta argumentacja. Inne gminy też się zadłużają, więc my też. Inne gminy mają drogą opłatę śmieciową, więc my też. Czekam tylko, kiedy będziemy argumentować, że skoro inni kradną, to my też zaczniemy kraść. My na to w stowarzyszeniu patrzymy inaczej i odchodzimy od tego polskiego: „Nie martw się, inni mają gorzej". Ciesz się, że masz urwaną tylko jedną nogę, bo sąsiadowi urwało obie. My patrzymy w tym kierunku, gdzie coś można zrobić lepiej. I skoro są gminy w Polsce, gdzie opłata śmieciowa jest niższa, których nie topi oświata, które nie uchwalają budżetu z deficytem, to znaczy, że można to zrobić. To nie jest tak, że na Mazurach, czy w Nowym Sączu są inne przepisy prawa. Nie jesteśmy krajem federacyjnym, więc oni się opierają na tych samych przepisach. Wprowadzajmy rozwiązania z miejsc, gdzie jest lepiej, a nie patrzmy, kto ma gorzej.
– Wspomniał pan o oświacie. Co dalej? Bo to „problem" chyba największy.
– Tu nie ma łatwych rozwiązań. Już w 2011 roku było widać, że problem zaczyna narastać. Ówczesna rada proponowała kilka rozwiązań. Różnica jest taka, że wtedy przede wszystkim przy wspólnej pracy radnych i urzędników, głównie pana Ogrodnika, po prostu pokazano liczby. Ktoś siadł, przeliczył, że przeniesienie czy połączenie danej szkoły z daną szkołą da takie a takie konkretne wymierne korzyści finansowe dla budżetu. Więc przede wszystkim to, czego nie ma dzisiaj, a co było zrobione wtedy, to było to policzone. I co się stało? Reforma została wycofana przez Mieczysława Kiecę. Radni, jak pan Wyleżych, jasno wskazywali, że to jest odwlekanie problemu, że to wróci i to z dużo większą siłą. I zgodnie z przewidywaniami radnych tak się właśnie dzieje.
– I co teraz?
– Teraz już nie ma łatwych rozwiązań. To jest gangrena, która się rozeszła po kończynie, trzeba ciąć – bo na leczenie jest za późno. Trendy demograficzne są widoczne od lat. To widać też po liczbie mieszkańców, która sukcesywnie spada – dokładnie wygląda to tak, że na przestrzeni ostatnich 20 lat liczba mieszkańców spadła o 10%, a dzieci o 40%. Sieć szkół taka sama, liczba nauczycieli taka sama.
– W prywatnej firmie to byłoby nie do pomyślenia.
– Żaden biznes nie mógłby w ten sposób funkcjonować. Gdzieś te cięcia trzeba robić. Teraz delikatne rozwiązania nie wchodzą w grę, bo obciążenie jest dla budżetu za duże. To jest trudna decyzja wymagająca odwagi i odpowiedzialności cywilnej, bo wiadomo, że będzie opór mieszkańców, zwłaszcza tych, których dotyczy wygaszenie danego przedszkola czy szkoły. Gdyby reformę zrobiono odpowiednio wcześniej, być może by wystarczyło. Ale nie było robione nic. Ale też jako społeczeństwo staliśmy się trochę za wygodni i roszczeniowi. W promieniu 500 m od przedszkola nr 5 mamy dwa kolejne przedszkola. Po prostu rodzice będą musieli dziecko zaprowadzić 500 metrów w jedną czy w drugą stronę dalej. I pojawia się opór. Chcemy mieć ciastko i zjeść ciastko. Chcemy, żeby Wodzisław się rozwijał, drogi były remontowane, żeby infrastruktura była dobra, a jednocześnie kiedy trzeba ponieść troszeczkę trudu, żeby do tego celu dojść, no to jest nam z tym niezwykle trudno.
– A jeszcze oprócz edukacji coś takiego w Wodzisławiu jest, co podobnie jak edukacja funkcjonuje?
– Kiedy zadajemy konkretne pytania w interpelacjach o koszty funkcjonowania jednostek miejskich, to rzadko dostajemy konkretne odpowiedzi. Pierwsza rzecz, często interpelacja jest odrzucana z powodu błędów formalnych – nie ta literka, nie ta cyferka, nie ten paragraf – więc odpowiedzi brak. Oczekiwałbym od urzędnika, że jest partnerem do rozmowy, a nie osobą, która tylko szuka jakiegoś przecinka, paragrafu, żeby tylko nie odpowiedzieć, czy w ogóle zamieść temat pod dywan.
Dobrym przykładem, gdzie można zejść z kosztów jest sam urząd miasta. W 2019 roku miasto wydało 60 tysięcy złotych na audyt. Porównano w nim funkcjonowanie urzędu miasta z gminami o podobnej wielkości, strukturach o podobnych uwarunkowaniach. Audyt jasno stwierdza, że wodzisławski urząd jest przerośnięty, głównie jeśli chodzi o stanowiska kierownicze. Średnia stanowisk kierowniczych w urzędach to około 13%, u nas jest 24%. Czyli co czwarty urzędnik to jest kierownik. Mamy samych oficerów, nie ma żołnierzy. To ma swoje konsekwencje.
– To znaczy?
– Przede wszystkim pensje kierownicze są wyższe. Jeśli taki kierownik ma dwie czy trzy osoby pod sobą, to wpływa na wykonywanie pracy. Często on sam musi się angażować, więc przestaje być kierownikiem, staje się pracownikiem z podwyższoną pensją. Audyt dawał wskazówki w jaki sposób to rozwiązać. Jedną z rekomendacji było to, żeby zmniejszyć liczbę kierowników, a dodać drugiego wiceprezydenta. I co robi pan prezydent? Nie zwalnia żadnego kierownika i dodaje wiceprezydenta, czyli znowu mnożymy koszty. Obecnie w urzędzie mamy nawet kierowników, którym nikt nie podlega.
– To w jakim kierunku, waszym zdaniem, pójdzie Wodzisław przez najbliższe lata?
– Kiedy nas na coś nie stać, to mamy dwa wyjścia: albo ciąć wydatki, albo zwiększyć przychody. Tylko że my wiele szans na zwiększenie przychodów przespaliśmy. Nie możemy w nieskończoność lokować dużych zakładów na strefach ekonomicznych w momencie, kiedy my nie mamy Drogi Głównej Południowej, bo spowodujemy paraliż miasta.
– Taki problem jest w Kokoszycach, tam ludzie się buntują, jest ogromny ruch. Część tego ruchu jeździ po ulicach, które są w strefie zamieszkania.
– Dokładnie. Ja pamiętam początki tej strefy ekonomicznej. Przez wiele lat przy wjeździe od strony Wodzisławia było ograniczenie tonażu. W Gorzycach najpierw gmina poniosła koszty budowy infrastruktury do strefy, uzbrojenia działek. Jak inwestor widzi, że jest infrastruktura, to będzie chętniej inwestował.
– To wróćmy do waszego stowarzyszenia. W ostatnich wyborach Alan Szatyło zdobył trzecie miejsce. Uważacie to za sukces?
– Gdybym miał porównywać ze sobą, no to ilościowo i procentowo niższy wynik, wiadomo, że ambicje były wyższe (śmiech). (Kacper Biernacki kandydował na urząd prezydenta w 2018 roku – przyp. red.)
– Jednak jest sukces, bo dwóch radnych wprowadziliście. W 2018 roku wprowadziliście jednego.
– Ze względu na łatkę, którą nam przyklejano, to był sukces. Łatka dotyczyła Konfederacji, od której Alan wybitnie nie ucieka (Alan Szatyło jest asystentem posła Romana Fritza – przyp. red.). Natomiast jakoś niechętnie wspominano, że w naszych szeregach są członkowie nawet z legitymacjami Koalicji Obywatelskiej.
– Czyli Wodzisław 2.0 nie jest Konfederacją?
– Nie, nie jesteśmy Konfederacją. Mamy wewnętrzną zasadę, że zarząd jest wolny od wpływów partyjnych. Nie mówimy tylko o Konfederacji, ale o Koalicji, PiS– ie, czy Polsce 2050. Taka osoba może oczywiście działać w stowarzyszeniu. Natomiast nie może pełnić funkcji zarządczych, wyznaczać kierunku. Naszym celem jest poprawa warunków życia w Wodzisławiu. Żeby to miasto się rozwijało, a nie zwijało.
Celem, który mamy wpisany w statut, jest rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Jesteśmy też po to, żeby pomagać mieszkańcom. Mamy dużo działań ekologicznych, zarówno sprzątanie lasów czy Leśnicy. Chcemy rozwoju infrastruktury.
Życzyłbym sobie, żeby pod naszymi postami nie pojawiały się wpisy typu: zróbcie to, a idźcie jeszcze tu, ale żeby te osoby działały. My dajemy platformę, dajemy organizację, która ma określone umocowanie w prawie, ma NIP, REGON, jest wpisana na liście stowarzyszeń powiatowych. Organizacja ma nieco mocniejszy wpływ niż załatwianie czegoś w urzędzie jako osoba prywatna.
– Macie też ostatnio zasięg powiatowy? Była lista POWIAT 2.O.
– Żałuję teraz, że nie zastrzegliśmy nazwy, bo moglibyśmy zarobić na prawach autorskich. Oczywiście żartuję, bo nie można zastrzec cyferek. Jeśli dobrze pamiętam pojawiło się również Jastrzębie 2.0, czy inne. Może po prostu nastała moda na 2.0?
Na liście Powiat 2.0 nie było żadnego członka Stowarzyszenia Wodzisław 2.0 – były to osoby z nami sympatyzujące, które grzecznie zapytały, czy mogą skorzystać z nazwy.
– Ilu członków liczy stowarzyszenie?
– 2018 rok kończyliśmy z 20 członkami, z czego 7– 8 aktywnie działających. Teraz jest około 30, a liczba aktywnych podwoiła się. Nasi członkowie obecni są w kilku radach dzielnic.
– Jak pan myśli, przekonacie radnych czy prezydenta do swoich pomysłów?
– Mój główny zarzut, jako osoby, która patrzy z zewnątrz, to pewna krótkowzroczność. Jeśli spojrzymy na działanie części radnych miejskich, to ono się niczym nie różni od działań radnych dzielnicy. Ambicje nie wychodzą nigdzie wyżej, poza chodnik, drogę, plac zabaw. Mam wrażenie, że gdyby zostawić takiemu radnemu uposażenie i decyzyjność, a zrobić go radnym dzielnicowym, to on by się w urzędzie miasta po prostu nie pokazywał. To niestety dobra droga do wygrania wyborów, wygrywa się je w dzielnicy, nie w całym mieście. Natomiast to nie jest droga do zmiany miasta. Często dzielnice mają sprzeczne interesy, a budżet nie jest z gumy i to prowadzi do konfliktów. Jedna dzielnica dostanie, druga nie i nawet radni z tego samego ugrupowania mogą stawać przeciw sobie, co potem widać w głosowaniach.
– Czasem, jak się patrzy na różne działania radnych w innych samorządach, to można się zastanowić, czy niektórzy w ogóle wiedzą, jaka jest rola radnych. Czy to się zmieni?
– Nie liczę w tym temacie na rewolucję, bo wyrosłem z romantyzmu. Po romantyzmie nastał pozytywizm. To jest praca u podstaw, długa, żmudna. Wymaga wypracowania w sobie przekonania, że być może części efektów mojej pracy ja nigdy nie dożyję, ale działam mimo to. I takim przykładem było chociażby nasze „100 drzew na 100 lat niepodległości". Przecież jak zasadziliśmy kilka dębów, to nikt z nas nie dożyje czasów, kiedy będą wielkie i rozłożyste.
To kwestia perspektywy, poczucia się częścią tej wspólnoty, że ja robię coś, co niekoniecznie musi służyć mnie, a jest dobre dla wszystkich, dla moich dzieci. Coś, co nie będzie moim sukcesem, z czego ja nie zobaczę owoców, czym nie ja się nacieszę, ale będzie to dobre dla nich. I tej perspektywy długoterminowej brakuje.
W mieście myślenie długoterminowe po prostu leży. Strategia rozwoju miasta – to jest bajkopisarstwo, a papier przyjmie wszystko. Ja bym ten dokument postawił w bibliotece na półce z science– fiction. Drugim dokumentem, który powinien być bardziej realny, oparty o konkretne wyliczenia, to jest długoletnia prognoza finansowa miasta. Pokazuje ona na co i kiedy będzie nas ewentualnie stać, jak będzie wyglądało nasze zadłużenie. W ościennych gminach te prognozy spłaty zadłużenia się sprawdzają. U nas są totalnie rozjechane. Jeśli zobaczymy sobie prognozę zadłużenia z 2014 roku, to mieliśmy mieć w 2024 zerowe zadłużenie. Tymczasem dobiliśmy praktycznie do 100 milionów.
Jeśli zobaczymy aktualną prognozę, to w 2034 roku będziemy mieli zero. Ja się pytam jak? Skoro nie zrobiliśmy żadnych reform, żadnych cięć, nie mamy nowych przychodów, liczba mieszkańców nam spada, liczba dzieci nam spada, wszystko spada, to jakie czynniki dają podstawy do tego, żeby zrobić tak optymistyczną wieloletnią prognozę finansową? O ile mamy urzędników wyszkolonych do tego, by pewne problemy rozwiązywać w krótkiej perspektywie, o tyle nie ma długofalowej strategii, która jest niezwykle istotna. Jesteśmy o 20 lat zapóźnieni. Dlaczego o 20 lat? Bo 20 lat temu zamknięto nam ostatnią kopalnię.
– Dlaczego to było takie istotne?
– Dlatego, że przestaliśmy być miastem górniczym. I to zarówno pod względem osób zatrudnionych w górnictwie, jak i przychodów z kopalni. W 2004 rok to był koniec. To był ostatni czas, kiedy powinniśmy wymyślić nasze miasto na nowo. I to nie jest kwestia tego, czy podjęlibyśmy wtedy dobrą decyzję, jaką byśmy drogę wybrali, tylko żebyśmy w ogóle się na jakąś zdecydowali!
Mogliśmy wtedy postawić na turystykę. Ładujemy wszystko w Pałac Dietrichsteinów, do Baszty dobudujemy jeszcze cały kompleks zamkowy z tunelami aż do rynku, plaża od Balatonu do dworca PKP i idziemy w turystykę.
Gdybyśmy wtedy podjęli decyzję, że stajemy się miastem seniorów i rozwinęli usługi w tym kierunku, dzisiaj prawdopodobnie żadnych problemów budżetowych by nie było, bylibyśmy potentatem. Ludzie z całej Polski i z zagranicy przyjeżdżaliby do naszego miasta, by spędzić tu jesień życia.
Odnoszę wrażenie, że dzisiaj jesteśmy dryfującym kadłubkiem, całkowicie zależnym od politycznej pogody i finansowania z zewnątrz. Jak przestaną dmuchać dotacje unijne, czy rządowe, to wylądujemy na mieliźnie.
– Mówi pan: Wymyślić nasze miasto na nowo. Czy jest szansa, żeby to zrobić teraz?
– Szansa jest. Im dłużej będziemy to odkładać, tym będzie trudniej. Odnoszę wrażenie, że obecnie prezydent chce w spokoju doczekać kolejnych wyborów do sejmu i pożegnać się z Wodzisławiem. Aby było lepiej, potrzebujemy gospodarza z prawdziwego zdarzenia, który nie boi się podejmować trudnych decyzji, a nie polityka– propagandysty. Liczę, że czas zmiany przyjdzie szybciej, niż się spodziewamy.