Terror w sklepie
Szorowanie podłogi szczoteczką do zębów przy klientach, zbieranie strzykawek po narkomanach czy miesiąc bez korzystania z toalety. To tylko część długiej listy praktyk, jakie kierownictwo „Biedronek" stosowało wobec pracowników. Pracownice właśnie wygrały proces.
Pięć lat temu, cztery pracownice „Biedronki" postanowiły przerwać zmowę milczenia i opowiedzieć wszystko policjantom. Funkcjonariuszom początkowo trudno było uwierzyć w zeznania kobiet, takie sceny znali chyba tylko z filmów.
Ambitna panna
Bożena F. kierowała Biedronką przy ulicy Marii Curie Skłodowskiej. Zaczynała jak każdy - na kasie, za około 480 zł na rękę. Dość szybko pięła po szczeblach „biedronkowej" kariery zawodowej. Panna, bez rodziny, nie ciągnęło jej do domu. Mogła siedzieć nawet do drugiej w nocy przy remanentach, oczywiście nie opłacanych. W 2003 roku zdobyła stanowisko tzw. asystenta.
- To była dziwna kobieta, nienawidziła ludzi. Gdy kiedyś spytałam dlaczego mnie tak traktuje, odpowiedziała że mnie nie lubi - wspomina Jolanta Pękala, jedna z pracownic, które wygrały proces.
Jestem lepsza
Gdy F. objęła kierownictwo nad sklepem, zaczęła rządzić nim żelazną ręką. Aby zaimponować przełożonym ograniczała ilość niesprzedanego towaru. Wykorzystywała w tym celu pracowników, którzy mieli wykupywać przeterminowane towary.
- Średnio trzy razy w miesiącu kupowaliśmy takie produkty. Płaciłam na przykład za kilka opakowań śledzi 40 zł i wyrzucałam je w drodze do domu. To bardzo uderzało nas po kieszeni - wspomina pracownica.
Kierowniczka lubiła karać swoich pracowników i na każdym kroku pokazywać im swoją wyższość. Choć trudno w to uwierzyć, pracownicy bojąc się o pracę godzili się np. na szczotkowanie sali szczoteczkami do zębów przy klientach.
- To było bardzo upokarzające, mi na szczęście przypadło czyszczenie zaplecza, więc mogę mówić o szczęściu. Często, gdy kończyłam pracę na zapleczu, widziałam palety z moim nazwiskiem do rozładowania. Gdy była tylko jedna cieszyłam się, bo czasem było ich nawet cztery. Do domu mogłam wyjść dopiero gdy je rozładowałam, nieraz po czterech godzinach - wyjaśnia kobieta.
Bała się kolejnego dnia
Jolanta Pękala przypłaciła trzyletnią pracę w Biedronce zdrowiem. Jest po operacji nogi, ma problemy z rękami. Bierze cały czas leki uspokajające oraz jest pod opieką specjalistów.
- Ciągnęliśmy ciężkie palety z cukrem. Cukier był najgorszy, bo paleta ważyła 960 kilogramów. Często sami klienci pomagali nam je ciągnąć. Gdy nie dawałam rady F. krzyczała na mnie i wyzywała od leni. Leciały na nas różne epitety. Często słyszałam, że chodzę po sklepie i płaczę, zamiast pracować. Poza wyzwiskami F. potrafiła w nas także czymś rzucić. Koleżanka dostał zgniłym pomidorem. Dziś mam normalną pracę, nie boję się kolejnego dnia, jak kiedyś - tłumaczy Pękala.
Wspomnienia wracają
Pani Jolanta nie chodzi do Biedronki. Gdy ją mija przechodzi na drugą stronę. Nie zagląda nawet przez szyby do środka, bo wracają wspomnienia. Przez jakiś czas bała się ogólnie supermarketów. Ale teraz może tam wejść w obecności syna czy męża. Stojąc między regałami wydaje jej się chwilami, że jest w pracy i że ma zacząć w pośpiechu coś układać na półkach.
Monika S.
Sceny jakby wyjęte z horroru rozgrywały się także w Biedronce przy ulicy Zebrzydowickiej. Tu rządziła Monika S. Ona także miała pracowników za nic.
- Pracownice często były zmuszane do zbierania odchodów i strzykawek po narkomanach wokół sklepu. Potem w tych samych fartuchach podawały żywność klientom. Przez miesiąc nie mogły korzystać z toalety i potrzeby załatwiały w krzakach. Do ich osobistych rzeczy Monika S. wrzucała niedopałki i śmieci - wylicza Bernadeta Breisa, szefowa Prokuratury Rejonowej w Rybniku.
W ubiegłym tygodniu, po niemal pięcioletnim procesie, Sąd Rejonowy w Rybniku ogłosił wyrok. Monika S. została skazana na karę roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata, natomiast Bożena F. dostała 10 miesięcy w zawieszeniu na dwa lata. Obie muszą przeprosić pracowników oraz nie mogą przez dwa lata zajmować kierowniczych stanowisk.Jolanta Pękala uważa, że to sprawiedliwy wyrok. Liczy się sam fakt, że kierowniczki zostały ukarane. Ja byłam jedyną osobą z naszej Biedronki, która zdecydowała się mówić. Reszta bała się o pracę, bo F., nawet po zwolnieniu się pracownika szła do jego nowego miejsca pracy i oczerniała go przed pracodawcą.
O wszystkim wiedzą
- W podobnej sytuacji jest wiele osób. Właściciel dyskontu koncern Jeronimo Martins także doskonale wie co się jego sklepach dzieje. Mało tego, w nagrodę za doskonałe wyniki Bożena F. została... kierownikiem rejonu - mówi była pracownica.Z inicjatywy prokuratury ruszył także proces cywilny. - Domagamy się dla każdej z pokrzywdzonych 40 tysięcy złotych. To niewiele zważywszy na to, że to zaledwie dzienny zysk jednego sklepu. Niech to będzie choć minimalnym zadośćuczynieniem za nieopłacone nadgodziny i lata ukorzeń - mówi prokurator.
Adrian Czarnota