Alkohol odebrał im rozum
Woźnicowie z Ligoty są wystraszeni i nie lubią wracać do wydarzeń sprzed miesiąca. Do dzisiaj nie mogą się otrząsnąć. Nigdy by nie przypuszczali, że znani im z sąsiedztwa ludzie mogą być tak agresywni pod wpływem wódki. Policja prowadzi w tej sprawie śledztwo.
Maria Woźnica wraz z córką Justyną prowadzą sklep „Żabka" w Wodzisławiu. Punktualnie o godzinie 23.00 zamknęły placówkę i udały się samochodem w stronę rybnickiej Ligoty, gdzie mieszkają. Około północy dojeżdżały do domu, gdy nagle na ulicy Żorskiej zauważyły trzech mężczyzn.
- Stali na środku drogi i próbowali zatrzymywać jadące samochody. Byli mocno pijani - wspomina pani Maria, która prowadziła samochód.
Uciekały na wstecznym
Przed ich autem jechał na skuterze mężczyzna. Pijani, kopiąc, próbowali go zrzucić z pojazdu. Prawie im się udało, ale kierujący odzyskał równowagę i czym prędzej odjechał. - Gdy odjechał, uwaga napastników skupiła się na nas. Zatrzymałam samochód trzy metry przed nimi i nie wiedziałam, co robić. Po chwili ruszyli w naszą stronę. Zaczęłyśmy uciekać na wstecznym. Udało nam się. Gdy próbowałyśmy przejechać po chwili tą samą trasą, znów wyskoczyli nam przed maskę - wspomina rybniczanka. Agresywna trójka pijanych zaczęła szarpać autem. Próbowali otwierać drzwi, ale kobiety zamknęły się od środka. To jeszcze bardziej rozjuszyło napastników. Na auto poleciały kopniaki. Jeden z mężczyzn zaczął skakać po dachu. W tym czasie Justyna zadzwoniła po ojca, który był w domu oddalonym od miejsca zdarzenia zaledwie o 150 m. Szykował się akurat do pracy.
Dostała w twarz
Gdy atakujący zrobili lukę przed samochodem pani Maria ruszyła do przodu z piskiem opon. Jej córka kazała się jednak zatrzymać. - Ona znała napastników, w końcu chodzili do tej samej szkoły. - Gdy ja sprawdzałam zniszczenia auta, ona pobiegła w stronę pijanej grupki. To był jej błąd. Spytała jednego z nich, co im strzeliło do głowy. Dostała od jednego z nich w twarz, reszta zaczęła ją szarpać - wspomina zdenerwowana kobieta.
W tym czasie pojawił się ojciec Justyny z czternastoletnim synem i rzucił się córce na ratunek. Pan Andrzej z jest postawnym, dobrze zbudowanym mężczyzną. Mimo to napastnicy we trójkę powalili go na ziemię.
Trzynastu na jednego
- Pamiętam, że upadłem na kolana i nie mogłem wstać. Z dwójką dawałem sobie jeszcze radę. Gdy podnosiłem się pobity, nagle pojawiło się dziesięciu kolegów tamtych i w trzynastu ruszyli na mnie - wspomina pan Andrzej.
Jak się okazało, napastnicy słysząc bójkę przybiegli z pobliskiego baru. Wspólnie z trójką kolegów świętowali urodziny jednego z nich. Wśród mieszkańców oficjalnie się mówi, że można tam napić się „lewego" alkoholu z przemytu w plastikowych butelkach. Najprawdopodobniej właśnie to zamroczyło całe towarzystwo.
- Cała grupa rzuciła się na męża. Mimo iż leżał na ziemi, żaden z n ich nie odmówił sobie kilkakrotnego kopnięcia Andrzeja - mówi Maria Woźnica
Przyszli przeprosić
Po kilkunastu minutach przyjechała policja. Mężczyźni rzucili się do ucieczki. Część uciekała uliczkami, inni po prostu do baru. Interwencja policji skończyła się na spisaniu napastników w barze. Woźnicowie znali jednak trójkę z nich i ich nazwiska podali policji. - Niestety, widzimy ich codziennie na ulicy. Dwóch z nich przyszło przeprosić. Powiedzieli, że nic nie pamiętają, że to ten spirytus. Drugi ma wyrok „w zawiasach" za napad na stację. Chciał nam nawet zapłacić za milczenie, bo wie, że może pójść do więzienia - wspomina pan Andrzej.
Sporo podejrzanych
- Sprawców nie udało się zatrzymać na gorącym uczynku, więc nie mogliśmy zastosować trybu sądu 24-godzinnego. W tej sprawie jest bardzo dużo świadków i sporo podejrzanych. To dość skomplikowana sprawa. Trwają czynności wyjaśniające - tłumaczy komisarz Dariusz Zajda z rybnickiej policji.
Imiona i nazwiska bohaterów zostały na ich prośbę zmienione.
Adrian Czarnota