Rybniku kochany...
Rybnik rozsławia także sport. Piłka nożna. Od regionalnego ZZK Rybnik (lewe skrzydło: Paulek Przeździnk), poprzez pierwszoligowe drużyny Radlina i ROW-u Rybnik (Wojak, Franke, Parys, Dybała, Oślizło). Kto ich nie znał? Pisze w „Tygodniku Rybnickim” pani Iza Salamon o tradycjach sportu żużlowego w naszym mieście. Od siebie dorzuciłbym nazwiska tych pasjonatów, którzy kładli podwaliny pod nasz żużel. A byli to jeżdżący wówczas na przystosowanych maszynach panowie Pierchała, Sanecznik, Dziura, Draga i inni. Bez nich nie byłoby późniejszych mistrzów: Maja, Tkocza, Wyglendy, Woryny. To właśnie ci szaleńcy postanowili z niczego stworzyć coś. Kto pamięta, jak ówczesny mistrz Polski - Pierchała, jadąc na Nortonie z wymontowanym tłumikiem wpakował się w kalfas z wapnem? Śmiech był taki, że nawet żaby rechotały na pobliskich, Nowakowych łąkach...
Prawie jak osobistą klęskę odebrałem to, co z naszym miastem wyprawiali specjaliści od uszczęśliwiania ludzkości. Miasto zszarzało, zrobiło się smutne, przybrudzone, po naszymu: „spuścili z niego luft”. Powstawały szpetne blokowiska, podobne do siebie jak bliźniaki jednojajowe. Północne rejony miasta, które wówczas były dla nas ówczesną doliną Rozpudy, poszatkowano na działki budowlane. Rozpaprano to, co było do rozpaprania. Stąd dzisiaj mój apel: panowie radni, zachowajcie rozsądek w podejmowaniu decyzji o rozbudowie i zabudowie miasta. Mnie nie satysfakcjonuje to, że Rybnik sięga obecnie od Ochojca do Niedobczyc, od Paproci do Kozich Gór...
Chcemy miasta, które nie będzie się wyróżniało liczbą supermarketów, ale powróci do symbiozy z otaczającą przyrodą. Podrzucam wam te kamyczki pod materace włodarze miasta, niech uwierają, abyście nie uwierzyli w swoją wielkość i pamiętali, że Rybnik „to se neni hraczka”.
Stanisław Ptaszyński
absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego, autor gwarowych fraszek i opowiadań publikowanych w prasie śląskiej