Tylko jedna minuta
Dla nas, mieszkańców przygranicza, Czechy to żadna egzotyka. Codziennie granicę naszych południowych sąsiadów siecią zwykłych dróg czy też ścieżek rowerowych przekracza tysiące Polaków. Wystarczy mała mapka, rower, ładna pogoda, trochę koron w portfelu i niedzielną wycieczkę można zaliczyć do udanych.
Ale żeby od razu nazywać to rajem i oazą spokoju?
Wierzniowice. Malutka miejscowość tuż przy granicy. Jest niedziela, ale Czesi lubią aktywny wypoczynek. Tynkują domy, kładą dachówki, tną drewno, z zapałem przekopują przydomowe ogrody. Grupka dzieci wita nas sympatycznie: Dobri den! Drogi prawie puste. Za to na ścieżkach rowerowych sporo Polaków. Nasi rodacy dziwią się: A co ci Czesi tak w niedzielę pracują? - kręcą głowami. Cóż, w Polsce niedzielni pracusie nie mieliby łatwego życia...
Rybnik. Skrzyżowanie ulicy 3 Maja z Miejską. Samochody w korku posuwają się w żółwim tempie. Za kierownicą seicento pani w średnim wieku. Jasne włosy, miły uśmiech i spokój na twarzy. Zatrzymuje się życzliwie i użycza pierwszeństwa kilku samochodom. Kierowcy dziękują jej uśmiechem, gestem, przyjaznym migotaniem świateł. - No nie jest tak źle z Polakami - pomyślałam od razu. Zestresowanych i znerwicowanych ludzi w korku stać jednak na zwykłą życzliwość.
Sielankę przerywa ostry klakson. Jeden, drugi, trzeci. Pani z jasnymi włosami szybko konstatuje, że nieprzyjemny sygnał adresowany jest do niej. Ogląda się za siebie. I co widzi? Młody człowiek wygraża jej znad kierownicy. Pięścią! I krzyczy. Szyby i uliczny hałas tłumią jego głos, ale z wyrazu twarzy można się domyślić sensu słów: „No, ruszaj babo!". Czar pryska, jak bańka mydlana.
Jedna chwila życzliwości, serdeczności, uśmiechu została stratowana przez pędzący tłum. Bo wszystko to trwało może tylko jedną minutę. O tę jedną chwilę ci zestresowani kierowcy będą może wcześniej w biurze, w sklepie czy w domu. I cóż zrobią z tą jedną minutą?
Iza Salamon
redaktor naczelna Tygodnika Rybnickiego