Piasek, wapno i chęć do pracy
Rabiejowie z dzielnicy Orzepowice na długo zapamiętają niedzielne popołudnie, kiedy to od iskry telewizora w ich domu wybuchł pożar.
– Teściowa miała u siebie gości. Ja siedziałem w pokoju na piętrze i oglądałem telewizję. Dochodziła godzina siedemnasta, gdy usłyszałem krzyk z dołu. Teściowa krzyczała, że nie można wejść do domu. Myślałem, że to któryś z wnuków dla żartu zamknął drzwi wejściowe. Gdy otworzyłem drzwi na piętro, odrzucił mnie ognisty podmuch. Nie było możliwości wyjść na korytarz – wspomina feralny wieczór Edward Rabiej.
Strażak gasił swój dom
W tym samym czasie jego syn Sebastian był na spotkaniu Ochotniczej Straży Pożarnej w Orzepowicach.
– Otrzymaliśmy sygnał, że na ulic Borki pali się budynek. Ktoś błędnie podał adres. Jadąc do pożaru nawet przez myśl mi nie przeszło, że to może się palić mój dom. Gdy dojechaliśmy na miejsce, byłem w szoku, na szczęście cała rodzina była przed budynkiem. Pożar nie był wielki, mimo to gasiłem go z ogromnym zaangażowaniem. Każdy z sąsiadów chciał pomóc. To dziwne uczucie jako strażak gasić swój dom – mówi Sebastian Rabiej.
Piasek, wapno, chęć do pracy
Z domu przez wiele następnych dni wywożono kontenery spalonych sprzętów. Pomagał zarząd dzielnicy. Miasto przeznaczyło sześć tysięcy złotych na materiały budowlane oraz dwa tysiące na ubrania. Pomoc finansową zorganizowali sąsiedzi oraz parafia. Mimo to do tej pory nie udało się odbudować tego, co strawił ogień. W domu do tej pory unosi się zapach spalenizny. O pomoc dla Rabiejów walczą władze dzielnicy. – Staramy się wykorzystywać każde potencjalne źródło pomocy, ale nie zawsze się udaje. Ostatnio przyszło do nas pismo od wojewody śląskiego, który odmówił nam pomocy, mimo to nie poddajemy się i będziemy walczyć o godziwe warunki dla państwa Rabiejów, których spotkało to nieszczęście – mówi Jerzy Lazar, radny z dzielnicy Orzepowice.
Adrian Czarnota