Tych zdjęć nie oprawimy w ramkę
Małżeństwo z Niewiadomia jest wstrząśnięte decyzją sądu w sprawie pielęgniarek, które robiły sobie zdjęcia z ich córką.
Na telewizorze w pokoju gościnnym stoi jedyne zdjęcie Paulinki. Ta fotografia przypomina Tomiczkom o horrorze, jaki przeszli dwa lata temu. Innych zdjęć oprawiać nie zamierzają. W środę, 18 lipca Ewa Tomiczek kończyła zaległe prace domowe, jakie nazbierały się podczas jej pobytu w szpitalu, po poparzeniu nogi. Krzątając się po domu, słuchała porannych wiadomości. Dziś sąd miał zadecydować o winie pielęgniarek. – Już po dziesiątej rano usłyszałam, że sąd umorzył postępowanie. Myślałam, że się przesłyszałam, ale niestety nie. Teraz myślę, że to było do przewidzenia, w Polsce nie ma sprawiedliwości – załamuje ręce matka dziś dwuletniej Paulinki.
Dwa lata temu
Ciąża była dla Tomiczków dużym zaskoczeniem. Mieli ośmioletnią córkę Sandrę, ale kolejnej się nie spodziewali. – Zaczęłam się dziwnie czuć, miałam napady nudności, ale myślałam, że to moje problemy z ciśnieniem. Wizyta u lekarza rozwiała wszystkie wątpliwości. Czwarty miesiąc ciąży. Najpierw szok, a później duża radość – mówi Ewa Tomiczek.
Mimo wieku pani Ewy lekarze zapewniali ją, że urodzi w normalny sposób. Dziecko rozwijało się znakomicie, nic nie wskazywało na to, co miało wydarzyć się dwa miesiące później. – To było 11 sierpnia. Mąż spał po nocce. Uporałam się z praniem i postanowiłam przejść się do mamy. Akurat był przyjemny, sierpniowy dzień. Mama mieszka blisko, więc uznałam, że taki spacerek to dobra rzecz dla osoby w moim stanie. W drodze poczułam, że z nosa leci mi krew, ale zbagatelizowałam to. Śpieszyło mi się, bo do mamy miała przyjechać koleżanka fryzjerka. Stwierdziłam, że krwotok spowodowany jest wysokim ciśnieniem i sam przejdzie – wspomina kobieta. Krew leciała coraz mocniej, więc rodzina wezwała pogotowie. Z oddziału laryngologii w rydułtowskim szpitalu przewieziono panią Ewę na ginekologię. – Już wiedziałam, że coś jest nie tak. Lekarze mierzyli mi ciśnienie i porozumiewawczo patrzyli na siebie. Mnie nikt nie chciał powiedzieć, co mi jest. Byłam przerażona, zapięto mnie w specjalne pasy, nadal nie podając powodów. Myślałam, że coś się dzieje z dzieckiem, poród nie przychodził mi nawet do głowy. Widziałam, jak mąż rozmawia z lekarzem i płacze. To było straszne. Ta niewiedza była nie do zniesienia – mówi drżącym głosem Ewa Tomiczek.
Malutka jak żółwik
Trafiła do szpitala w Bytomiu, pod pretekstem doczekania tam do końca ciąży. Tak przynajmniej mówili lekarze w karetce, która przewoziła panią Ewę. – Żona martwiła się naszą starszą córką. Za kilka dni rozpoczynał się rok szkolny. Zeszyty, podręczniki nie kupione, a ona ma leżeć trzy miesiące w szpitalu – wspomina Piotr Tomiczek.
W Bytomiu kolejny szok. Łożysko oderwane – trzeba ratować dziecko. – Gdy przebudziłam się z narkozy, usłyszałam, że dziecko jest praktycznie martwe. Problemy są ze wszystkimi organami. Serce nie chce pracować. Lekarz powiedział, że szanse na przeżycie są znikome i wyszedł z sali – wspomina dziś ze łzami w oczach pani Ewa. Paulina urodziła się o trzy miesiące za szybko. Ważyła wtedy zaledwie 680 gramów i mierzyła 24 centymetry. – Z ogromnej pieluszki wystawały tylko patyczkowate rączki, nóżki i główka. Termometr był prawie jej wzrostu. Na główce miała za dużą wełnianą czapeczkę w paski – wspomina przez łzy kobieta.
Okrutna zabawa
Kolejne trzy miesiące to codzienne wizyty w szpitalu. Pan Piotr spał po dwie godziny dziennie. Strasznie schudł. – Codziennie modliliśmy się o Paulinę. Podskakiwaliśmy na dźwięk dzwonka telefonu, obawiając się najgorszego. Mimo iż lekarze na patologii ciąży w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach dawno nie widzieli tak małego wcześniaka, Paulina na przekór wszystkiemu żyła – mówi pan Piotr.
W październiku, po wizycie u dziecka, Tomiczkowie poszli do kościoła. Gdy wrócili, pod ich drzwiami stała rodzina z jakąś gazetą w ręku. – Siostra spytała, jakie mam ciśnienie, zanim pokazała mi pierwszą stronę „Faktu”. Poznałam na niej swoje dziecko. To było straszne – mówi pani Ewa. Jeszcze tego samego dnia Tomiczkowie pojechali do szpitala. Tam nikt ich nie przeprosił, nikt nic nie mówił. Wszyscy pracownicy normalnie pracując, udawali, że nic się nie stało, choć korytarze wypełniał tłum dziennikarzy.
One mogły wszystko
Ponad sześćdziesiąt rodzin twierdziło, że to ich dzieci są ofiarami żartów pielęgniarek. Biegły z zakresu antropologii potwierdził, że pielęgniarki sfotografowały się z Pauliną Tomiczek i Mateuszem Krawczykiem. Mateusz wkrótce zmarł. W czasie śledztwa rodzice dzieci chcieli spojrzeć w oczy nieodpowiedzialnych pracownic szpitala. Niestety ani Karina T. ani Beata K. nie zamieniły z nimi słowa.
– Najgorsze jest to, że nam nie pozwolono robić zdjęć Paulince. Mąż ukradkiem fotografował naszą córeczkę aparatem w telefonie komórkowym. Przyjeżdżaliśmy do Pauliny na kilka godzin, a dopuszczano nas czasem do niej na kilka minut. Wszystkie czynności przy noworodku robi się w inkubatorze, łącznie z myciem. Dziecko wyciąga się tylko przy przenoszeniu do innego inkubatora lub przy ważeniu. Na zdjęciach z pielęgniarkami widać poodłączane rurki. My nie mogliśmy nawet bez lekarza dotknąć córki. A one się nimi bawiły – denerwuje się Piotr Tomiczek. Katowicka prokuratura zapewnia, że to nie koniec sprawy. – Mamy mocne dowody i będziemy domagać się normalnego procesu. Od razu, gdy otrzymamy uzasadnienie z sądu, składamy żażalenie – mówi Bogdan Łabuzek z Prokuratury Rejonowej w Katowicach.
Dorośnie, to sama przeczyta
Paulina to dziś wspaniała, zdrowa, radosna dziewczynka. Gdy rozmawiamy z rodzicami wnosi do pokoju wielkiego, dmuchanego teletubisia – to jej ulubiona bajka. Cały czas jest pod opieką psychologa, chodzi też na rehabilitacje. Ma lekką przepuklinę i bliznę na lewej nodze. Poza tym nic jej nie jest. Przeżyła zabawę pielęgniarek, które wybrały ją z kilkunastu innych wcześniaków, bo była najmniejsza. Państwo Tomiczek zbierają skrupulatnie wszystkie gazety, w których piszą o sprawie. Chcą je kiedyś pokazać Paulinie. – Dopiero gdy będzie starsza, aby mogła zrozumieć – mówi pani Ewa.
Adrian Czarnota
Zdjęcia: Janusz Ballarin