Śmierć w kominie
W czwartek, 19 września rybnicka policja otrzymała zgłoszenie o robotniku, który miał wpaść do jednego z kominów Elektrowni Rybnik.
Natychmiast postawiono w stan najwyższej gotowości wszystkie rybnickie służby ratownicze.
Przybyli na miejsce pracownicy pogotowia ratunkowego i straży pożarnej potwierdzili, że na wysokości 40 metrów wisi w uprzęży bezwładne ciało robotnika. Okazuje się jednak, że nie był to żaden wypadek, a jedynie nieszczęśliwe zdarzenie. O żadnym upadku nie mogło być mowy.
To był zawał
– Nasz długoletni pracownik, pan Jerzy Jasiulek zasłabł wchodząc, zabezpieczony zgodnie z wymogami prac na wysokości, po drabinie włazowej wewnątrz nowo budowanego komina mokrej instalacji odsiarczania spalin. Obecnie przyczyna śmierci nie jest jeszcze znana, ale ze wstępnej opinii lekarza reanimującego pracownika wiemy, że wystąpił zawał mięśnia sercowego, niespodziewany tym bardziej, że pracownik miał wszelkie wymagane i aktualne dopuszczenia do pracy na wysokości – tłumaczy Katarzyna Chłodek ze spółki Doosan Babcock, w której pracował zmarły.
Nie odbierał telefonu
Nieruchomego kolegę zauważył jeden z pracowników firmy. Próbował do niego dzwonić na komórkę, jednak bez skutku. – Widzieliśmy tylko jak wisiał w tej uprzęży. Wołaliśmy do niego, ale on nie odpowiadał. Jakikolwiek kontakt był niemożliwy – mówi jeden z kolegów zmarłego. Obawiając się najgorszego, postanowiono wezwać pogotowie, a jego sprowadzić na ziemię. W samej elektrowni przerwano posiedzenie zarządu. Dyrekcja nie pozwoliła dziennikarzom wejść na teren zakładu, część ekip budujących instalacje mokrego odsiarczania wysłano wcześniej do domu.
– Alpiniści, którzy pracowali na wysokości 120 metrów, na szczycie komina, opuścili się do nieprzytomnego i spuszczali go po linach na ziemię. Cały proces był bardzo trudny i trwał ponad dwadzieścia minut, jednak był wykonany najszybciej jak się da – zapewnia Katarzyna Chłodek.
Pomoc przyszła zbyt późno. Mimo reanimacji, służbom medycznym nie udało się uratować mężczyzny. Elektrownia Rybnik SA natychmiast wstrzymała prace na obiekcie, zabezpieczając teren do czasu przybycia służb Państwowej Inspekcji Pracy, policji i prokuratury, które po oględzinach miejsca zdarzenia zezwoliły na kontynuowanie prac. Władze spółki podkreślają, że Jerzy Jasiulek był bardzo doświadczonym pracownikiem – mistrzem w Zakładzie Automatyki i Elektryki. Feralnego dnia wchodził do komina celem przeprowadzenia wizji lokalnej. Jego zadaniem było prześledzenie trasy okablowania, miejsc mocowań oraz posadowienia tablic elektrycznych, organizacji robót i doboru sprzętu. To pierwszy wypadek śmiertelny na budowie instalacji mokrego odsiarczania.
Adrian Czarnota