„Powstańcy” przedziwnej urody
Odsłonięcie pamiątkowej tablicy, uroczysta msza, akademia w RCK, spotkania absolwentów i piknik – tak obchodzono jubileusz 85-lecia I LO.
– Liceum, matura to czas pełen uczuć, wrażeń, który pamięta się przez całe życie – przyznał abp Damian Zimoń, jeden z najbardziej znanych absolwentów Liceum im. Powstańców Śląskich. Na jubileusz „powstańców” przyjechali starsi i młodsi absolwenci z różnych stron. – Jesteśmy dumni, że kończyliśmy tę właśnie szkołę, która przez tyle lat potrafi pracować na swoje dobre imię i utrzymywać ambitny, wysoki poziom – mówili uczestnicy szkolnej uroczystości.
Urszulanki porwały nazwę
Metropolita katowicki uczestniczył w uroczystym odsłonięciu tablicy, na której widnieją nazwiska wielkich synów Ziemi Śląskiej i Kościoła, absolwentów szkoły: biskupa Józefa Gawliny, kardynała Bolesława Kominka i arcybiskupa Damiana Zimonia. – „To szkoła przedziwnej urody” – tak pisał Wilhelm Szewczyk, który zdawał tu maturę. Inna sprawa, że „Urszulanki” porwały tą nazwę i myślą, że to o ich szkole. Ale ja wiem swoje – stwierdził żartobliwie arcybiskup.
Natura wciąż ta sama
Była to wzruszająca chwila nie tylko dla słynnego absolwenta. Także przedstawiciele pierwszoklasistów, którzy złożyli uroczyste ślubowanie, byli bardzo przejęci.
– Jesteśmy dumne, bo to bardzo prestiżowa szkoła – przyznały świeżo upieczone uczennice pierwszej klasy, Joanna Bochnak i Joanna Bulejak. – Przed dzisiejszymi uczniami jest taka sama droga, jak przed ich wielkimi poprzednikami, droga do zostania prawym człowiekiem. A choć zmienia się sam budynek szkoły i jej wyposażenie, zmieniają się metody nauczania, to postęp nie zmienia natury ludzkiej – wyraził przekonanie Tadeusz Chrószcz, dyrektor Zespołu Szkół im. Powstańców Śl.
Miały powodzenie
Oprócz oficjalnych uroczystości, jubileusz był też okazją do spotkań w gronie kolegów. – Ojej, ale ona jest mała, a kiedyś wydawała się olbrzymia – dziwiły się maturzystki z 1965 roku, oglądając szkolną salę gimnastyczną. Panie chodziły do pierwszej żeńskiej klasy w liceum. – Byli nauczyciele, którzy nie chcieli prowadzić u nas zajęć – opowiada Wanda Rutkowska-Nosal. – Było nas tylko 36 dziewczyn w całej szkole, a chłopaków aż sześciuset. Nie wychodziłyśmy na przerwy, bo tak się wstydziłyśmy – przypomina sobie Halina Klich-Nosak. – Ale za to na zabawach miałyśmy powodzenie – podsumowują ze śmiechem koleżanki.
Woźny Kocur
Ich starsi koledzy, którzy zdawali maturę w 1954 roku, wspominają, że na zabawy zapraszali uczennice z „Hanki”. Zaś egzamin dojrzałości zdawali z sześciu przedmiotów. Na maturze ubrani byli w stroje, jakie nosili członkowie socjalistycznego Związku Młodzieży Polskiej, do którego w tamtych czasach musieli należeć wszyscy. Lata mijają, jednak wspomnienia ze szkolnych lat są wciąż żywe. – Za naszych czasów był w naszej szkole taki woźny, pan Kocur, który zawsze powiadał: Ja i pan dyrektor zarządziliśmy. Ale na maturze nosił ściągi – wspomina dawne czasy Rajmund Grzybek.
Wieś kontra miasto
On i jego koledzy ze śmiechem wspominają także piłkarskie pojedynki: miasto – wieś. W pojedynkach swoje siły mierzyli uczniowie z Rybnika kontra pozostali. – No i zawsze wygrywało miasto, bo mieli świetnego bramkarza – żartuje Tadeusz Kowal, który właśnie wtedy bronił bramki. A że chodzili do szkoły w takich, a nie innych czasach? – Młodość ma swoje prawa, swój niepowtarzalny urok niezależnie od polityki i zawsze znajdzie wyjście – podsumowują szkolni koledzy, którzy spotykają się co tydzień.
Beata Mońka