Złodzieje słów
Wymyśliłem kiedyś taki przykład: stojący u nas na przystanku podróżny z innej części Polski może być zdumiony słysząc, że sąsiadki umawiają się na podróż do Meksyku, czy egzotycznego Maroka i to na przykład już w najbliższy czwartek! Podobnie rzecz ma się z innymi nazwami np. przystanku autobusowego Beata w Niewiadomiu. To, co wśród przyjezdnych budzi uśmiech, dla miejscowych jest prozaiczne i oczywiste. Ten sam mechanizm działa także w drugą stronę – zapewne, już niejeden zagubiony kierowca musiał spotkać się z dwuznacznymi uśmieszkami przechodniów, kiedy pytał: „Przepraszam, jak dostać się na Gliwicką?”. Myślę, że takie drobne nieporozumienia są wpisane w kontakty między ludźmi, co więcej - dodają im humoru i kolorytu.
Dużo większym „złodziejem słów” są za to ogólnopolskie telewizje i przekazy reklamowe. Specjaliści od słownego marketingu zdają się zrobić wszystko, żeby dane słowo kojarzyło się tylko i wyłącznie z ich produktem. Nazwy sieci telefonii komórkowej są chyba najlepszym dowodem na „przejęcie” znaczenia krótkich, często używanych w mowie potocznej wyrażeń. Od nazw poszczególnych firm, gładko przechodzi się do reklamowych sloganów, które skutecznie walczą o palmę pierwszeństwa z zapominanymi powoli przysłowiami. Nie inaczej dzieje się w sektorze marketingu politycznego. To także pole do popisu dla takich specjalistów. Tradycyjne nazwy, takie jak „partia” „stronnictwo” zarezerwowane dla świata polityki są powoli wypierane. Dwa najważniejsze w tej chwili partie uciekły się do ogólnych, abstrakcyjnych pojęć: „platforma” „obywatel” „prawo” i „sprawiedliwość”. My, odbiorcy telewizyjnych i prasowych wiadomości jesteśmy bombardowani doniesieniami o poczynaniach polityków, którzy na swoich szyldach wypisali właśnie takie słowa. To dlatego, dziś w kinowej sali można usłyszeć głośny śmiech przy deklaracji dzielnego szeryfa, że walczy o „rządy prawa i sprawiedliwości” w zapadłej dziurze na Dzikim Zachodzie. Podobnie jest z popularnym słowem „samoobrona”, które także, zapewne niechcący, zyskało nowy sens. To, co kiedyś kojarzyło się raczej z białym kimonem i czarnym pasem, dziś jest synonimem czerwono-białego krawatu. Złodzieje słów są jak kieszonkowcy w komunikacji – działają znienacka, wykorzystują zamieszanie i „informacyjny ścisk”. Jak się przed nimi bronić? Pewnie nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie. Myślę, że najlepszą obroną będzie nasza świadomość, że język, którym się posługujemy jest naszą i tylko naszą własnością.
PS. Zdarza się, że złodziej słowa porzuci swój łup. Dlatego mogłem wcześniej bezkarnie użyć słowa „popis”, a „lis” na chwilę obecną pozostaje jeszcze sympatycznym rudzielcem z puszystą kitą!