Fantazje szyte na miarę
– Niedawno szyłem męskie spódnice. Zamówił je pewien aktor, który przywiózł materiały do ich wykonania z Turcji. Uszyłem dwa takie sarongi – wspomina z uśmiechem Norbert Buchta, właściciel małego zakładu krawieckiego w dzielnicy Rybnik – Północ.
Emerytowany krawiec, który nadal prowadzi swój zakład, lubi nietypowe zamówienia. – To coś innego. Przy okazji poznaję ciekawych ludzi, którzy podróżują po świecie – podsumowuje.
Przyznaje, że wcale nie chciał być krawcem. – Tak zdecydowali moi rodzice. Pochodzę ze śląskiej rodziny, w której słuchało się i szanowało zdanie starszych – wspomina.
Fachu uczył się u pana Wesołka, który miał zakład na rogu Mikołowskiej i Przemysłowej.
Potem zdobył uprawnienia czeladnicze i mistrzowskie. W 1961 otworzył własny zakład. – Pierwszym moim krawieckim dziełem były spodnie, ale prawdziwym testem było uszycie płaszcza – opowiada Buchta o okresie nauki zawodu.
Wygodne surduty i sutanny
Choć czasy, gdy trzeba było składać zamówienia u krawca z półrocznym wyprzedzaniem już minęły, dzisiaj także nie brakuje pracy. Szczególnie dużo zamówień Buchty pochodzi od księży. Szyje też sutanny dla studentów seminarium w Katowicach. Modele nieco się różnią w zależności od zakonu, zaś niektóre materiały i dodatki musi sprowadzać z Częstochowy. – Jest pewien kanon, którego trzeba się trzymać. A najważniejsza zasada jest taka, żeby strój był wygodny – tłumaczy. Stąd zastosowanie pewnego tricku krawieckiego polegającego na pozostawieniu nadmiaru materiału na plecach, pod rękawami. Dzięki temu właściciel sutanny może swobodnie unosić ręce. Równie wygodny musi być strój muzyka. – Szyłem kiedyś frak dla pianisty. Jego rękawy musiały były nieco szersze i dłuższe – podsumowuje Buchta. Niezbyt dopasowane, tak by nie krępowały ruchów, są również surduty, które zamawia u rybnickiego krawca dyrygent – Mirosław Jacek Błaszczyk, dyrektor artystyczny Filharmonii Śląskiej w Katowicach.
Kreda, miara, pomysł
Oglądałem kiedyś w telewizji koncert, który prowadził angielski dyrygent. Miał na sobie takie specyficzne wdzianko ze stójką. Zacząłem szukać krawca, który uszyłby mi taki strój. W Katowicach nie znalazłem ani jednego – wspomina dyrygent z Rybnika, który poprzez zaprzyjaźnionych księży dotarł właśnie do zakładu Norberta Buchty. – Uszył mi już kilka dyrygenckich ubrań. Jest niezwykle solidnym i rzetelnym człowiekiem. To taki typowy, porządny, śląski krawiec – podsumowuje Błaszczyk. – Generalnie nie mam żadnych katalogów, ani gotowych wykrojów ubrań. Rozmawiam z klientami, a potem liczy się kreda, miara i pomysł. Czasami korzystam ze zdjęć z kolorowych gazet. Trzeba wtedy takie zdjęcie „rozpracować”, żeby wiedzieć, gdzie powinny być szwy – opowiada Buchta. Gdy jeden z klientów zamówił uszycie na ślub angielskiego surduta, wzorcem stały się zdjęcia rodziny królewskiej.
Poczciwy stary Singer
– Kiedyś o wiele więcej szyło się u krawca. Dzisiaj sama częściej kupuję gotowe ubrania – przyznaje mieszkająca po sąsiedzku Daria Topolnicka, która przyszła ze zleceniem krawieckiej przeróbki. Wspomina też, jak w zakładzie u Norberta Buchty zdobywały zawodowe szlify uczennice. – Jednak większość po wyjściu za mąż, nie pracowała. To były zupełnie inne czasy – stwierdza krawiec. W prowadzeniu zakładu pomagała mu również żona, Teresa. Smykałki do szycia po rodzicach nie przejęły ich dzieci. – Syn skończył ekonomię, a córka marketing na politechnice – opowiada Buchta zerkając znad 40-letniej maszyny marki Łucznik. Przyznaje, że nigdy nie przekonał się do maszyn elektrycznych. – Muszę w końcu przywieźć jeszcze starszego Singera, na którym szyła moja mama. Ja też zaczynałem na tej maszynie i pewnie przy niej skończę – stwierdza z uśmiechem mistrz krawiecki.
Beata Mońka