Nie ma ryzyka, nie ma zabawy
Do Warszawy pojechała zaciekawiona i nieco stremowana. Wróciła pod wrażeniem wesołej atmosfery w studiu i z dwoma kuferkami czekoladek na osłodę. Odcinek teleturnieju z udziałem rybniczanki będzie można obejrzeć w telewizji 30 marca.
O swojej przygodzie w telewizji pani Małgosia opowiada jak o całkiem fajnej zabawie. W sumie nieczęsto ma się okazję widzieć prezenterkę Iwonę Schymallę w charakteryzatorni czy brać udział w telewizyjnym nagraniu znanego teleturnieju.
Siedem godzin czekania
Rybniczanka jest na czwartym roku politologii na Uniwersytecie Śląskim. Akurat przyjechała z katowickiego akademika na weekend do domu. – Trafiłam na końcówkę programu „Jaka to melodia?” i dowiedziłam się o eliminacjach, które miały się odbyć już następnego dnia w Krakowie – wspomina Małgorzata Kołodziejczyk. Nie zastanawiała się długo i już na drugi dzień stała przed budynkiem krakowskiej TVP. – Mój entuzjazm opadł, jak zobaczyłam tłum ludzi – wspomina studentka politologii. Do telewiji dotarła na godzinę przed castingiem, a była w kolejce 158! Na swoją kolej czekała aż siedem godzin, siedząc wraz z innymi na podłodze korytarza.
Nie w głowie jej były piosenki
– Muzyka towarzyszy mojemu życiu w sumie od zawsze – mówi o sobie Małgorzata Kołodziejczyk. – Moja mama jest z wykształcenia nauczycielem muzyki, ja sama też skończyłam I stopień Państwowej Szkoły Muzycznej w Rybniku. Program „Jaka to melodia?” oglądałam od początku jego nadawania w TVP, nie pamiętam nawet, ile to już lat – dodaje z uśmiechem. Przestała regularnie go oglądać, kiedy zamieszkała w akademiku, w pokoju bez telewizora. – A właśnie oglądanie każdego odcinka jest kluczem do sukcesu, czyli wygranej w tym programie – podkreśla pani Małgosia. Akurat miała sesję na uczelni, kiedy dostała zawiadomienie o pomyślnym przejściu eliminacji. W takiej chwili nie w głowie były jej piosenki, ale nie miała czasu do stracenia. Po ostatnim zdanym egzaminie na studiach, pozostały jej zaledwie cztery dni do nagrania w Warszawie.
Literka po literce
– Wzięłam się za siebie i zaczęłam ostre przygotowania. Weszłam na stronę internetową z alfabetycznym spisem artystów i zespołów, po czym literka po literce utrwalalam sobie kolejne nazwiska i piosenki. Przydał sie także portal Youtube – wspomina. Siedziała w dzień i w nocy. Nie sądziła, że jest tego materiału tak dużo. Już od eliminacji spisywała sobie różnych wykonawców z teleturnieju, gdyż piosenki czesto się powtarzają w tym programie. – Dlatego warto oglądać go codziennie – przekonuje rybniczanka. – Poza tym na co dzień słuchałam radia – dodaje Małgorzata Kołodziejczyk.
Trzeba strzelać, żeby wygrać
Kiedy znalazła się w budynku TV, poczuła tremę jak przed egzaminem. – Jednak już w połowie pierwszego odcinka rozluźniłam się, bo na planie panowała naprawdę sympatyczna atmosfera – wspomina nagranie rybniczanka. A zaskoczył ją sposób produkcji programu. – Zdradzę tajemnicę, że to, co oglądamy na ekranie, jest wynikiem jednego wielkiego montażu, bo osobno nagrywa się sceny taneczne i piosenki, a osobno grę uczestników. Tak więc nie miałam sposobności zobaczenia słynnego chórku z „Jakiej to melodii?” – żałuje pani Małgosia. Dostała dość trudne pytania, chociaż trafiła także na swoją ulubioną Ewę Demarczyk. – Poziom z roku na roku jest wyższy. Kiedyś piosenka miała szansę wybrzmieć w paru, parunastu nutkach. Obecnie, by wygrać, trzeba po prostu ryzykować, uderzać w ciemno, strzelać – mówi rybniczanka.
No risk, no fun
Rodzina wspierała ją. Nie czuła presji, po prostu starała się to traktować jako przygodę i kolejne doświadczenie. Jadąc do Warszawy, planowała chociaż „odkuć się” za bilet na pociąg „InterCity”. Czekał na nią niemały sukces, przeszła do finału pierwszego odcinka. – A więc na bilet powrotny do domu starczyło – śmieje się Małgorzata Kołodziejczyk. A refleksja na koniec? – No risk, no fun – konkluduje ze śmiechem rybniczanka.
Iza Salamon