Chłopcy śmigali dziewczyny dyngowały
Choć kultywujemy świąteczne tradycje, to o wielu zwyczajach już nie pamiętamy. Przypominają je pracownicy muzeum.
– W Wielką Środę, gdy gospodyni szła do obory wydoić krowę, zabierała ze sobą chustkę albo szal. Po to, żeby zasłonić zwierzęciu oczy. Wierzono, że jeżeli krowie padnie światło między oczy, to zmądrzeje i przestanie dawać mleko – opowiadała Aniela Marosz z rybnickiego Muzeum.
Słuchaczami byli wychowankowie z Przedszkola nr 3, którzy przyszli na lekcję muzealną poświęconą dawnym zwyczajom świątecznym. – Od środy popielcowej zaczynał się Wielki Post. Wiadomo było, że w tym czasie na obiad będzie codziennie żur z ziemniakami.
Aż do Wielkiej Nocy nie wolno było jeść ani mięsa, ani kiełbasy. Kto nie przestrzegał postu, wybijano mu za karę dwa przednie zęby – mówiła Marosz, uspakajając jednak dzieci, że najmłodszych post nie obowiązywał.
Palma strzegła przed złem
Potem, w czwartą niedzielę postu przygotowywano dwie słomiane kukły: marzannę i marzanioka, które topiono w rzece. W ten sposób żegnano się z zimą. – Jak się pożegnało z zimą to trzeba było wprowadzić wiosnę. Symbolizował ją „goik”, „gaik” lub „maik”. Była to mała choineczka przymocowana do drążka i udekorowana kolorowymi wstążkami z papieru albo wydmuszkami. Najbardziej zasłużona osoba niosła go znad rzeki, po czym wbijano ją na środku wioski. Ostatnia niedziela przed Wielkanocą to tradycyjnie Niedziela Palmowa. – Jak ludzie wracali z kościoła z poświęconymi palemkami, to zatykali je za framugę drzwi, za krzyż lub święty obraz. Miała ona strzec przed wszelkim złem, głodem, chorobami, pożarem. Palemki zatykano także za wrota obory czy stajni – usłyszały przedszkolaki.
Żebyś mi dobrze rosła
W Wielki Czwartek w każdym ogrodzie można było zobaczyć gospodarza jak potrząsał drzewami i z nimi rozmawiał. – Podchodził na przykład do jabłonki i mówił: no jabłonko, żebyś mi dobrze rosła i dała dużo jabłek, bo inaczej cię zetnę – opowiadała Marosz. Z kolei w Wielki Piątek każdy musiał wstać przed wschodem słońca i umyć się w rzece, co miało zapewnić zdrowie. Myto także zwierzęta. – Jak kura zniosła w Wielki Piątek jajko, to nikt go nie jadł. Bo ono miało moc gaszenia pożarów. Zaś masło zrobione w maselnicy miało moc leczniczą – usłyszały przedszkolaki. W Wielką Sobotę, podobnie jak i dzisiaj, szło się do kościoła ze święconką. Kiedyś to ksiądz przychodził do domu, by poświęcić całe jedzenie. Potem wierni chodzili z koszyczkami, w których musiały być: chleb, sól, kiełbasa, chrzan i baranek cukrowy lub z ciasta. – Jak wracano ze święconką, to nie wolno było się obejrzeć za siebie, bo mogło to przynieść pecha – wspomniała kustosz muzeum.
Śmigali po nogach gałązkami
Wielkanocne śniadanie poprzedza zwyczaj dzielenia się jajkiem. – Pamiętajcie, że nie wolno zostawiać dużych kawałków skorupek. Kiedyś wierzono, że na taką skorupkę może przyfrunąć czarownica i zrobić psikusa. Wszystkie skorupki po jajkach trzeba było dokładnie rozgnieść i najlepiej zakopać – słuchały przedszkolaki, które nie były pewne, skąd z kolei wzięła się nazwa „Śmigus Dyngus”. Podobnie jak i dzisiaj, w Lany Poniedziałek panny czekał mokry dzień. – Chłopcy polewali dziewczyny wodą z wiader i śmigali po nogach gałązkami. Stąd w nazwie „śmigus”. Te zaś chciały się wykupić i dawały chłopcom jajka. Wykupywać to inaczej „dyngować”. Dlatego też mamy Śmigus Dyngus – wyjaśniła zagadkę Marosz. Święta kończyły zabawy. Jedna z nich polegała na uderzaniu dwóch jajek. Czyje pękło, ten przegrywał. Bawiono się także w kulanie jajek z górki. Czyje dokulało się dalej i nie pękło, ten zostawał zwycięzcą. Sęk w tym, że do zbaw tych używano surowych jajek.
Beata Mońka