Pokochał sport ze wzajemnością
Sportowcy to – jak mówi przyjaciel pana Gawliczka, Daniel Olbrychski – jedna wielka rodzina. Józef Gawliczek w rozmowach ze znanym bokserem Kicką nieraz zastanawia się nad kondycją polskiego sportu.
Ja sam nieraz zadaję sobie pytanie, dlaczego takie Czechy mają więcej od nas wielkich, sportowych sukcesów. Wystarczy wymienić tylko liczące się w świecie dyscypliny sportu: piłka nożna, tenis, hokej. A my musimy po raz setny wspominać Wembley czy jedynego przez dziesięciolecia Fibaka. Czemu tak jest? Odpowiedź wydaje się prosta. Sam Józef Gawliczek mówi: – Żal czasów, gdy na wioskach szukało się talentów, gdy szukało się ich w szkołach. Zanikła masowość sportowej idei. Najlepszym przykładem były właśnie kiedyś LZS-y.
Prosta recepta na sukcesy
Józef Gawliczek z łezką w oku wspomina radiową audycję red. Tuszyńskiego „Sportowcy wiejscy na start”. Iluż ona przyciagnęła młodych ludzi do sportu? Duży wpływ ma także rodzina. Poza tym inna jest droga np. ciężarowca, a inna tenisisty. W pierwszym wypadku dopiero praca w klubie pokaże, czy jest coś wart, w drugim istotna jest inteligencja, którą się od razu zauważa. – Charakterystyczne, że u nas nie ceni się specjalistów, ale działaczy. Dalej: brak systematyczności – wymienia pan Józef. Czeska piłka, tenis, hokej przez dziesiątki lat dopracowywały się swej pozycji w światowej czołówce. U nas co nowa ekipa, nowi działacze to nowe porządki, a na tym nie da się niczego zbudować. I tu widać, jak wielka jest rola długofalowego planowania. Na planach pięcioletnich nie buduje się sportowej potęgi. Zresztą nie tylko sportowej. Konieczne są plany o wiele bardziej dalekosiężne. Oparte o jednakowe wzorce całego kolektywu od prezesa i trenera począwszy, na masażystach skończywszy.
Łowienie talentów
– Z moich doświadczeń pamiętam, że jedynie Bułgar Christow i Czech Smolik wygrali na czysto indywidualnie, czyli prawie bez pomocy drużyny. Ale to wyjątki, które tylko potwierdzają regułę – wspomina rybnicki kolarz. W latach sześćdziesiątych Gawliczek bywał nieraz zapraszany do Anglii, do polskich klubów, a tam dziwiono się wielce, czemu rodacy w kraju nie zrzeszają się, nie organizują w małe kluby, takie, dzięki którym przetrwali m.in. jako angielska Polonia. Najistotniejsza jest jednak praca u podstaw. Trzeba szukać materiału. Wyławiać talenty i pracować z nimi. Znów propagować ideę biegów redaktora Hopfera 3x30 minut (x 130 tętno)w tygodniu, bo dzisiaj młodzi są coraz mniej odporni.
Młodość i zapał
W 1967 roku Józef Gawliczek jechał 120 km do Szczecina ze złamaną ręką! Młodość i zapał! Pamięta, jak w jednym z wyścigów na motorze towarzyszył im Kapias. Na mecie powiedział: – Ale żeście chłopaki zap...li! Cały czas do mety jechałem za wami sześćdziesiątką i ani na chwilę nie zwolniłem przez tyle kilometrów! – dziwił się. Jako trener Józef Gawliczek sprawdzał się w Będzinie, potem w Czernicy – LZS i Wodzisławiu, gdzie w LK Wodzisław trenował juniorów (Łukoszek seniorów). Były talenty np. Krzysztof Turek w kolarstwie przełajowym, szosowy mistrz Polski juniorów Dudała. Był Andrzej Przeliorz i Bogdan Wodok – wicemistrz Polski w kolarstwie górskim. Trenerką Józef Gawliczek zajmował się w latach 1975–1980. W tym też czasie odpowiedzialny był za kolarstwo w Wojewódzkim Zrzeszeniu LZS-ów w Katowicach.
Zawołany góral
Na półkach stoją dziesiątki pucharów, medali, dyplomów i innych pamiątek. Rybniczanin dumnie prezentuje puchar za wiktorię w 1966 w wyścigu Dookoła Anglii w klasyfikacji górskiej, bo Józef Gawliczek słynął jako zawołany „góral”. Wygrał cały wyścig, ale za „całokształt” organizatorzy nie przewidzieli osobnego pucharu. Po 1980 roku zajął się już tylko rzemiosłem. – Kochałem sport. Nie myślałem, że mi się powiedzie. Gdy wygrałem wyścig w 1958 roku, w Będzinie, nie czułem się zmęczony i pomyślałem: zrobię wszystko, aby być dobrym kolarzem i poświęcę na to co najmniej trzy lata, a jeśli nie wyjdzie, pomyślę o studiach i będę dobrym inżynierem. Ale na szczęście już po dwóch latach brałem udział w przygotowaniach do Wyścigu Pokoju – uśmiecha się kolarz.
Michał Palica