Adolf znał nawet Schindlera
Trzecia część wspomnień o rodzie Bartońków.
Do wybuchu wojny rodzina Bartońków mieszkała w Rybniku, zamieszkując przy Kościuszki 11, a w czasie trwania wojny ukrywała się w Zawichoście.
Przejmujący jest obraz, jaki pozostał w pamięci pani Nory – pacyfikacja przez Niemców sześciu wsi. Płomienie, strzały, nieopisane krzyki. SS-mani byli bardzo młodzi, mieli wschodnie rysy. Jednak udało się wtedy uratować dziewczynę z nowo narodzonym dzieckiem. Trzymała je bez przerwy kurczowo pod pachą. Kiedy wybawiciele i ona poczuli się już bezpieczni, wyjęła zawiniątko spod pachy i czule odwinęła chusty. Maleństwo miała główkę przestrzeloną na wylot...
Więzienie za luftbiksę
A po wojnie z deszczu pod rynnę. Następni okupanci. Bartońkowie chcieli zakupić dom na Hallera. Czyścili go, bo był bardzo zapuszczony. Chłopcy, jak to chłopcy, wszędzie myszkowali, aż brat pani Nory Ryszard z kuzynem Joachimem – synem Hermana, odkryli pod podłogą stary karabin w częściach. Oczywiście go złożyli. Był rok 1949 i znalazł się jakiś typowy rodzimy „życzliwy”. 29 grudnia, gdy chłopcy akurat wybierali się na narty, pod dom na Wiejskiej zajechała wielka ciężarówa i spod plandeki zaczęli, jak ulęgałki, wysypywać się mundurowi. Rewizja była dokładna i upokarzająca. Zrywano nawet deski z podłóg. Nie kończył się krzyżowy ogień pytań. Chłopców aresztowano. Wyrok brzmiał: 5 lat. Za luftbiksę , z której jak to określił rusznikarz, czyli fachowiec, „wróbla nie dało się ustrzelić”. Siedzieli w Jaworznie, Raciborzu i Strzelcach Opolskich. Nieraz z głodu dosłownie zdzierali tynki ze ścian...
„Ubek” się wstawił
Pani Eleonora również przeżyła swe spotkanie z władzą ludową. Kiedy wszędzie wisiały plakaty namawiające, by głosować 3 x TAK, panna Nora Bartoniek wycięła literę „T” z plakatu przylepionego na kamienicy przy ulicy Kościuszki vis a vis dzisiejszego Liceum im. Powstańców Śląskich. Zaraz ktoś złapał ją za ramię. Aresztowano nawet Bogu ducha winnych ludzi, którzy przypadkiem stali obok. Ojcu udało się córkę uratować przed niechybnym więzieniem tylko dzięki wstawiennictwu szefa UB z Zawichostu, który mając dług wdzięczności wobec rodziny Bartońków, zaświadczył osobiście o braku zagrożenia ze strony młodej osoby.
Gdyby wtedy wiedział...
Kiedyś mój świętej pamięci kuzyn Grzegorz opowiadał mi, jak za młodu w latach siedemdziesiątych podróżował „ciuchcią” przez Bieszczady. Zdarzyło się, że na jakiejś stacyjce kasa była już zamknięta, więc zaryzykował na gapę. W pewnym momencie zauwżył, że już nie uniknie konduktora. Złapał plecak i wyskoczył o zmroku z wolno jadącego pociągu. Rozbił już po ciemku namiot i ułożył się do snu. Rano zbudziły go jakieś dziwne dźwięki. Szybko zorientował się, że to nie polska mowa. Wyszedł z namiotu, a tu pół kołchozu otoczyło jego namiot i komentowało wizytę „kosmity”. Przyjechali sołdaty i zaczęło się. Pocięli nawet na kawałki aluminiowy stelaż wrzeszcząc, gdzie są mikrofilmy. Grzegorz powiedział mi, że nigdy nie zapomni dni, które spędził w piwnicznej wilgotnej celi i napisów na jej ścianach, że zawsze będzie już pamiętał tamte przesłuchania i rozpaczliwe oczekiwanie na pomoc rodziny, by wyjaśnić to dramatyczne nieporozumienie. Gdyby wiedział, że poczciwa „ciuchcia” dla skrócenia drogi pewien odcinek pokonuje przejeżdżając przez terytorium „wielkiego brata”, nigdy by do tego pociągu nie wsiadł. Ostatecznie rodzicom po wielu interwencjach w Warszwie udało się syna wyciągnąć. Można sobie tylko wyobrazić tę myśl: „Wrócę, czy skończę gdzieś opodal Władywostoku?”
Emil, co to jest autochton?
Tym bardziej można sobie jedynie wyobrażać wojenne i powojenne przeżycia ludzi takich jak pani Eleonora, jej ojciec, jej dziadek i inni członkowie rodziny. I tu przytoczę dwa cytaty z profesora Libury. Pierwszy o humorze naszego bohatera. Rzecz działa się po powrocie w 1945 do Rybnika. „– Emil, co to jest autochton? – pyta swego przyjaciela, zgorszony, że go tak ktoś nazwał. Uspokojony, że to nic obelżywego, dodał z uśmiechem: – A jo żech myśloł, że to to coś paskudnego i na wszelki wypadek dołech mu w pysk...” Drugi cytat. „Szanowano go w Rybniku powszechnie jako prawego Polaka i działacza. Był jednym z pięciu obywateli wybranych do rozmów z angielskim parlamentarzystą, który przybył na Śląsk w roku 1939 w celu poznania poglądów i nastrojów miejscowej ludności w okresie narastającego napięcia politycznego.”
Trzymał nerwy na wodzy
Adolf Bartoniek jak mało kto umiał trzymać nerwy na wodzy. Dzięki temu i nienagannej znajmomości niemieckiego uratował syna Ryszarda z krakowskiej łapanki. Albo taki obrazek: do siedziby firmy w Krakowie wchodzi dwóch uzbrojonych „szupoków”, aby go aresztować. Spotykają w sieni człowieka – jest nim nasz bohater – pytają, czy zna Adolfa Bartońka i czy jest on w budynku. Adolf Bartoniek bez zmrużenia oka odpowiada, że oczywiście i że jest teraz na czwartym piętrze! W Krakowie (gdzie Bartońkowie mieszkali na Olszańskiej 14) poznał nawet Schindlera. Bartoniek pomagał konspiratorom. Pozorował budowę rzecznych kryp, za to ludzie z podziemia byli kryci jako pracownicy firmy.
Uznany za krwiopijcę
Kiedy w 1945 Adolf Bartoniek wraz z rodziną wrócił do Rybnika, po niedługim czasie został wraz z synami uznany jako krwiopijczy kapitalista i wróg władzy ludowej. Jako taki nie otrzymał żadnego odszkodowania za zagrabione mienie. Zakładu, który zabrały mu władze III Rzeszy, władze PRL-u nigdy mu nie zwróciły. Nigdy nie było mowy nawet o rekompensacie. Przy dzisiejszym, nieodmiennym stanie polskiego prawa, rodzina nawet nie próbuje starań o odzyskanie mienia czy rekompensatę. Adolf Bartoniek – zasłużony rybnicznin, zmarł w 1955 i spoczywa w rodzinnym grobowcu na rybnickim cmentarzu. W rodzinie Bartońków mocne są do dziś tradycje sportowe. Pani Nora Lubos uwielbia siatkówkę. Stara się oglądać wszystkie ważniejsze mecze. Kibicuje, że hej!
Michał Palica