Tajemnice boiska
Sprawa boiska przy ulicy Gliwickiej jest już tak gorąca, że trafi wkrótce do sądu. Kto jest winny niezbędnych poprawek, za które miasto musi zapłacić ponad 800 tysięcy złotych? Wykonawca zwala winę na projektanta. Ten odbija piłeczkę i twierdzi, że odpowiedzialny jest wykonawca. Do sporu włącza się opozycja i krytykuje, że prezydent zaciera dowody w sprawie. Na dodatek pod zielonym dywanikiem odkryto dziwną warstwę, która śmierdzi ropą. Pojawia się też najważniejsze pytanie: czy miastu uda się odzyskać wpompowane w niezbędne poprawki pieniądze?
Prezydent usuwa dowody?
Przy ulicy Gliwickiej znajduje się piękne boisko ze sztuczną nawierzchnią. Ale gdy tylko spadnie trochę deszczu, zbiera się na nim woda. – Dlaczego? – pytały władze kilka miesięcy temu. – Bo w pobliżu znajduje się staw, poziom wód gruntowych jest więc taki, że nie pozwala na swobodne przenikanie deszczówki przez płytę boiska – odpowiedział wykonawca. Wodę ze stawu spuszczono, deszczówka na boisku nadal stoi. Miasto wzywa więc projektanta i wykonawcę do usunięcia wad. Obaj są przekonani, że zrobili dobrą robotę. I gdy jeden na drugiego zwala winę, władze wydają 805 tysięcy złotych, by boisko w końcu zaczęło normalnie funkcjonować, a więc służyć mieszkańcom i zarabiać. Wtedy pojawia się głos opozycji. – Prezydent usuwa dowody w sprawie! Nie odzyskamy już tych pieniędzy – krytykują radni.
Jeden na drugiego
Gdy z pobliskiego stawu spuszczono wodę a piłkarze nadal grali po kostki w wodzie, wiadomo już było, że ktoś popełnił błąd. Użyto złego kruszywa, przez co pod sztuczną murawą wytworzyła się nieprzepuszczalna warstwa. Władze wezwały projektanta i wykonawcę do usunięcia usterek. – Wykonaliśmy to boisko zgodnie z dokumentacją, którą nam dostarczono. Winny jest projektant – przekonuje Jacek Szulc, właściciel Budexremu. – Gdyby to boisko zostało zrobione zgodnie z naszym projektem, nie byłoby problemu. Wykonujemy takie obiekty w całej Polsce – oburza się na te słowa Wojciech Student z biura Projekt 3 i prezentuje próbki warstw, znajdujących się pod sztuczną murawą. Co najdziwniejsze, pachną jak... ropa! – To odpad poprzemysłowy, zalany czymś ropopochodnym – ocenia Student i tłumaczy, że czegoś takiego oczywiście nie mógł wpisać do projektu. Co na to wykonawca? – Użyty przez nas materiał posiada wszystkie atesty i certyfikaty – ucina Szulc.
Płać, bo jak nie...
Władze jednak bardziej skłonne są uwierzyć projektantowi. Sądzą, że użyte przy budowie materiały nie są zgodne z projektem. – Ścigany będzie za to wykonawca. Spotkamy się z tą firmą w sądzie – mówi stanowczo prezydent Adam Fudali. Najpierw jednak na boisko wejdzie inna firma, która usunie nieprzepuszczalną warstwę i wysypie nowe kruszywo. Przetarg zamknął się na kwotę 805 tysięcy złotych. – Najpierw wezwiemy Szulca, by uregulował należności, które wynikają z nowego przetargu. Jeśli się nie zgodzi, będziemy walczyli o te pieniądze przed sądem – tłumaczy Michał Śmigielski, zastępca prezydenta.
Ropa pod boiskiem
I najprawdopodobniej tak się właśnie stanie. – Absolutnie nic nie zapłacimy! Zajmą się tym nasi prawnicy i sprawa trafi do sądu – mówi stanowczo Szulc. A stawka, o którą toczy się walka, może być większa niż 805 tysięcy złotych, którymi zamknął się pierwszy przetarg. – Jeżeli tam rzeczywiście jest coś ropopochodnego, to bardzo zwiększy nasze roszczenia wobec wykonawcy, bo koszty utylizacji będą olbrzymie – obawia się Śmigielski.
Zbieramy dowody
Do sporu włączyła się również opozycja, która krytykuje władze za... pośpiech w naprawianiu usterek. – Prezydent usuwa dowody w sprawie! Nie odzyskamy już tych pieniędzy. Najpierw na teren boiska wejść miał biegły sądowy, nie firma – krytykują jednym głosem Piotr Kuczera i Benedykt Kołodziejczyk, radni PO. Śmigielski tłumaczy jednak, że boisko nie może stać tyle czasu zamknięte. – Nie wiemy, ile potrwa postępowanie sądowe. A nie możemy tyle czekać, bo tracimy na naszych kontraktach i renomie. Co do dowodów: wszystko dokumentujemy, podobnie, jak policja zbiera swój materiał dowodowy, czyli robimy zdjęcia, zbieramy próbki – uspokaja Śmigielski. Opozycyjni radni są jednak przekonani, że ten materiał dowodowy nie będzie dla sądu wiarygodny, bo magistrat jest stroną sporu.
Krystian Szytenhelm