Listy do redakcji
Dzień jak co dzień. Godzina 16.00, wracam z pracy. I co? I miło spędzam sobie to piękne popołudnie... stojąc w korku. Zaglądam do sąsiednich aut, śledzę przemykających obok pieszych. Nudno. Na chwilę tylko scena się ożywia, gdy pędzący rowerzysta o mało co nie wpada pod samochód. Swoją drogą, prawdziwy z niego kaskader: zaprezentował znudzonym kierowcom szybki slalomik między autami, i to z jedną ręką, bo drugą obsługiwał komórkę. Ale poza tym: nuda. Widzę same zmęczone życiem twarze.
Ludzie – mówię sobie – coście tacy smutni? Przecież k... wracacie z pracy! I co z tego, że korki w całym mieście. Na mnie też żona z obiadem czeka. Trzeba sobie w takich chwilach przypomnieć Kandyda: wszystko jest najlepsze na tym najlepszym ze światów. Nawet w korkach są plusy. Bo zza tych kłębów spalin dostrzec przecież można starych znajomych. Tu sąsiad, któremu woda z chłodnicy właśnie wycieka. A ten przede mną, co mi się do kolejki wcisnął, to kolega ze studiów. Tak dużo pracujemy, czasu nie mamy, by się spotkać. Najlepszą ku temu okazję mieliśmy dotychczas jedynie na wybranych ulicach, na takiej Wodzisławskiej, Kotucza czy Chwałowickiej. Ale odkąd władze wpadły na pomysł, by zamknąć Wyzwolenia (i to całkowicie, jakby nie można było remontować jezdni fragmentami), nie sposób przemknąć chybcikiem do domu. Tak więc, koleżanki i koledzy, stojąc tak razem w korku, chwalmy pana prezydenta, że nam zapewnił tę znakomitą możliwość spotkania. Następnym razem zabierzmy jeszcze ze sobą kocyk, kawę w termosie, jakieś biszkopciki. Wystarczy rozłożyć to wszystko na rozgrzanych maskach samochodów, zaprosić do wspólnej konsumpcji i piknik gotowy.
Z wesołym pozdrowieniem.
Łysy
Łysy