Pieski los
– Zbyt wielu traktuje psa jak zabawkę – alarmuje kierownik rybnickiego schroniska.
Ludzie wobec zwierząt. Jedni całe dnie poświęcają szczotkowaniu, zabawom ze swoim pupilem. A inni... katują. I piętnować trzeba nie tylko bestialstwo, ale również brak odpowiedzialności. Zbyt wielu daje się uwieść urokowi szczeniaka i kupuje bez namysłu, bo taki ma akurat kaprys. A potem, gdy okazuje się, że pies potrzebuje miejsca i uwagi, że kosztuje, przywiązuje się to bezbronne zwierzę do drzewa w lesie.
Szczęśliwe zakończenie
Rybnickie schronisko dla zwierząt działa od 10 lat. Jego pracownicy widzieli już wiele. Historie psów są jak historie ludzi. Jedne kreślić można łagodnymi zgłoskami: płynie z nich wiara w człowieka. Inne przywodzą na myśl obraz drutu kolczastego i, niestety, rzadko kończą się happyendem. Ale też bynajmniej nie świadczy o nas dobrze, gdy to szczęśliwe zakończenie pieskiego losu polega na... trafieniu do schroniska dla zwierząt. – Nie jest to częsty problem, ale co jakiś czas zdarzają nam się interwencje. Na szczęście, w większości przypadków jest to zwykła sąsiedzka złośliwość. Bywa jednak i tak, że ktoś nie leczy swojego psa, nie karmi, a nawet bije. Pamiętam, że jednemu pieskowi, gdy był młody, założono kiedyś łańcuch od krowy, który z czasem tak wrósł w jego kark, że musieliśmy go usuwać operacyjnie – wspomina jedną z interwencji Przemysław Plucik, kierownik rybnickiego schroniska.
Piesek urósł...
Takie rażące zaniedbania na szczęście nie zdarzają się zbyt często. Ale zwykła głupota i nieodpowiedzialność są już bardziej powszechne. Ilu to już szanowanych i inteligentnych ludzi uległo kaprysowi; ilu przykładnych ojców dało się namówić swojemu dziecku, zafascynowanemu filmem „Beethoven”. A potem dochodzi do sytuacji, gdy w małym mieszkaniu na bloku gnieździ się 4-osobowa rodzina i jej ukochany zwierzak, bernardyn. Gdy pies przestaje być szczeniakiem, okazuje się, że kosztuje, wymaga przestrzeni, uwagi. Wtedy najwygodniej jest się go pozbyć. – Najgorsze są oczywiście przypadki, gdy właściciel przywiązuje swojego psa gdzieś na uboczu, w lesie. To już lepiej go podrzucić do nas. Pewnego razu na przykład, w nocy, po 22.00, przyjechał pod schronisko piękny terenowy wóz, na którego tablicach rejestracyjnych wisiały gazety – wspomina Plucik.
To nie mój!
I chyba najlepiej właśnie w ten sposób, ukradkiem psiaka podrzucić, bo jego oficjalne oddanie do schroniska kosztuje, a przecież właściciel takiego terenowego samochodu z pewnością nie ma na to pieniędzy. – Trzeba zapłacić od stu do nawet kilkuset złotych, jeśli pies skazany jest na dłuższy pobyt w schronisku, a więc jeśli ma mniejsze szanse na adopcję. Często więc ktoś przychodzi do nas z takim zadbanym pieskiem i mówi, że ten przyplątał się kilka dni temu. Od razu widać, że to kłamstwo. Ale nie możemy tego przecież udowodnić, pies zostaje u nas, zdziwionym i wystraszonym wzrokiem żegnając swojego pana. A ten po dwóch godzinach dzwoni i łka do słuchawki. Przyznaje się, że to był jego pies, ale nie stać go na jego utrzymanie – opisuje jedną z takich sytuacji kierownik.
Rozsądna adopcja
A takie przyznanie się do psa, pokazanie jego książeczki szczepień jest dla pracowników schroniska bardzo cenne. Porzucony nie musi wtedy przechodzić 2-tygodniowego okresu kwarantanny i może od razu pójść do adopcji, do czego Plucik zachęca. – Psy ze schroniska są grzeczniejsze, wierniejsze. Po prostu potrafią się odwdzięczyć – przekonuje, ale równocześnie podkreśla, że adopcja musi być przemyślana. – Bardzo wielu ludzi traktuje niestety psa jak zabawkę. Było już kilka przypadków, gdy musieliśmy zainteresowanym odmówić. Nie możemy przecież nie odradzić, gdy przychodzi na przykład młode małżeństwo z dzieckiem w wózeczku i mówią, że chcą amstafa. Nie mogę też oddać do mieszkania owczarka, który ma taki charakter, że zdążył już u nas całą budę zdemolować – tłumaczy.
Odruch serca
Dla wielu psów rybnickie schronisko to uśmiech losu. Nawet jeśli nikt ich nie adoptuje, trafiają na ogólny wybieg. A tam już troszczą się o nie pracownicy placówki, którzy bardzo się do nich przywiązują. – Schronisko mieści obecnie aż 300 psów i 35 kotów.
Ale niektóre, te bardzo specyficzne, które wpadły nam w oko, mają nawet swoje imiona, jak Bambina, Czaruś czy Sunia – uśmiecha się Plucik. Zresztą jest również wielu spoza schroniska, którym los tych porzuconych zwierząt nie jest obojętny. – Przychodzą do nas wolontariusze. Jedna dziewczyna na przykład prowadzi dla nas stronę internetową, na której zamieszcza zdjęcia psów do adopcji – cieszy się ze swoich pomocników.
Krystian Szytenhelm