Najgorsza jest bieda
Takie życie w robotniczym osiedlu.
„Życie tak doświadcza, że albo się wpada w alkohol, albo w nerwicę. I to się pogłębia, trzeba się leczyć, brać leki i nic się nie zmienia”. „Tu nie ma żadnych możliwości znalezienia czegokolwiek”.
Pani Iwona, kobieta po czterdziestce, siedzi na kanapie i powoli skręca papierosa. Od roku nie może się ruszać. – Dobrze, że mogę zająć czymś ręce, bo bym kompletnie zwariowała – mówi przed pierwszym sztachem. Na osiedlu przy ul. Patriotów mieszka wspólnie z córką i swym konkubentem Józefem. Mężczyzna przed sześćdziesiątką jeszcze dwa lata temu był bezdomny. Teraz opiekuje się swą towarzyszką. – Co tu dużo mówić, jest ciężko. Brakuje na podstawowe rzeczy, nie ma na jedzenie, na nic – załamuje ręce pan Józef.
Mieszkańcy spod Patriotów utrzymują się z renty, którą pani Iwona otrzymuje po swym zmarłym mężu. W sumie jest tego 995 zł. Żadne z nich jednak nie pracuje. Tak jest mniej więcej od dwóch lat. Od niedawna mieszka z nimi córka. Wróciła z Grecji. Pojechała, by zarobić jakiś grosz, ale oszukali ją i musiała wrócić. – Opłat jest nawet na 600 zł, to jak my mamy wyżyć za te pieniądze? – narzeka pani Iwona. Oboje, zarówno pan Józef, jak i jego partnerka muszą leczyć się psychiatrycznie. Nerwica i zaburzenia lękowo-depresyjne. On pracował przez 20 lat w hucie Łaziska, codziennie przerzucał 3,5 tony, później na dole w kopalni. Stracił pracę, żona go opuściła.
W poszukiwaniu pomocy
Od jakiegoś czasu jest gorzej. Pan Józef co jakiś czas wybiera się na wędki. W centrum miasta najczęściej szuka szczęścia. Ludzie różnie go traktują. – Pokazuję, że mam recepty, które muszę wykupić. Bo ja muszę brać lekarstwa codziennie. Czasami dają, widać przecież, że nie jestem pijakiem. Ale jest też tak, że mi mówią, to niech pan idzie do opieki. To co mam powiedzieć wtedy? Nie dostaję nic – żali się mężczyzna.
– To było przed świętami. Lekarz mi przepisał receptę. Jedna butelka kosztowała 17 zł, a miałem wykupić sześć. To w opiece na mnie z mordą, że z własnej kieszeni nie dadzą. A ja potrzebowałem na teraz. Dwa razy dziennie muszę brać lekarstwa. A oni mi mówią, że muszą wywiad przeprowadzić za tydzień, to co ja mam zrobić przez ten tydzień? – wspomina pan Józef. – Powiedziano nam nawet jeszcze, że pijemy alkohol. Gdybym ja była pijaczką, to bym miała problemy z mieszkaniem, a ja wszystko mam opłacane. Pomimo, że musimy płacić za lekarstwa – dodaje pani Iwona.
Alkohol albo nerwica
Od niedawna pani Iwona jest kaleką. Po zeszłorocznej operacji kolana nie może zupełnie chodzić. Nie ma wózka inwalidzkiego. Pan Józef opiekuje się swą partnerką ile może. W międzyczasie wychodzi wędkować na miasto. W tej chwili sam ma trzecią grupię inwalidzką. – Życie tak doświadcza, że albo się wpada w alkohol, albo w nerwicę. I to się pogłębia, trzeba się leczyć, brać leki i nic się nie zmienia – słowa więzną w gardle pani Iwony. – Ja bym mógł iść nawet do pracy, ale trzeba by było załatwić jakąś opiekunkę. Teraz jest jeszcze córka, szuka pracy i prawdopodobnie się znowu wyprowadzi. Tu nie ma żadnych możliwości znalezienia czegokolwiek – dodaje mężczyzna. Pan Józef nerwicy nabawił się wcześniej. Gdy przez sześć lat błąkał się po piwnicach i klatkach, nie mając dachu nad głową, jego twarz postarzała się jeszcze bardziej. Teraz docenia każdą chwilę, cieszy się, że w ogóle ma gdzie spać. Ludzie czasami wrzucą coś na recepty, a czasami dadzą coś do jedzenia. Ciuchy czasami można dostać od księdza. – Najważniejsze, żeby się wyżywić i ubrać – opuszcza ton głosu pan Józef.
Łukasz Żyła