Jestem rozczarowany frekwencją
– Rybnik Blues Festiwal to impreza bez wielkich gwiazd, ale można usłyszeć zespoły, które nigdy nie grały na Śląsku, a nawet w Polsce. Ten pomysł się sprawdził?
– Myślę, że się sprawdził. Wykonawcy, którzy grali i wczoraj, i dzisiaj podbili serca publiczności. Nawiązaliśmy w tym roku współpracę z Czechami. Mniej więcej w tym samym czasie odbywa się u nich bluesowy festiwal w Szumperku i dzięki temu udało nam się zaprosić do Rybnika Amerykanów – John Lee Sanders & The World Blue Band oraz Davida Evansa. Były to ich jedyne koncerty w Polsce.
– Zagraniczni wykonawcy nie okazali się magnesem, przyciągającym publiczność…
– Jestem rozczarowany frekwencją. W zeszłym roku było dużo więcej ludzi, ale cieszy mnie, że ci, którzy byli w tym roku, są zachwyceni. Mówią, że nie było słabych punktów. I może lepiej, że przychodzi mniej, ale takich co czują bluesa?
– Lubimy słuchać zespołów, które znamy?
– Owszem, możemy zaprosić na przykład Dżem i pewnie byłaby pełna sala, ale czy o to nam chodzi? Niedawno na koncercie zespołu bluesowego z najwyższej półki było sześć osób. To jest porażające.
– Kryzys?
– Chyba tak, i to nie tylko ekonomiczny, ale taki wszechogarniający kryzys kultury. Sam gram i mam znajomych muzyków, którzy także zauważyli, że na koncertach jest coraz mniej ludzi. Jak trzeba zapłacić za bilet i ruszyć tyłek z domu to jest ciężko. Z jednej strony powinniśmy się więc cieszyć, bo miałem okazję grać na imprezach, gdzie było o wiele mniej ludzi niż na naszym festiwalu, ale z drugiej trochę mnie załamuje, że w regionie nie znalazło się 300 fanów bluesa.
– Może samo miejsce trochę odstrasza, bo sala teatralna nie sprzyja spontanicznej zabawie?
– Cóż, od zeszłego roku festiwal ze względów technicznych odbywa się w sali Rybnickiego Centrum Kultury, które jest organizatorem imprezy. Tutaj jest i lepsze zaplecze, i lepszy sprzęt m.in. nagłośnieniowy. Muzycy są zachwyceni warunkami, ale w tak dużej sali publiczność „ginie” na widowni. Ale raczej festiwal nie wróci na „małą” scenę.
– Mam jednak nadzieje, że nie zaczął się pan zastanawiać, czy warto organizować kolejną edycję festiwalu?
– Szczerze mówiąc, przeszła mi taka myśl przez głowę, ale zaraz dostałem ochrzan od znajomych. W porównaniu z takim na przykład Rawa Blues Festiwal jesteśmy młodą imprezą, ale dzięki muzykom, którzy tu grali, festiwal ma dobre notowania w całej Polsce i szkoda byłoby, żeby skończył się na sześciu edycjach. Poza tym przyjeżdża tu m.in. taka grupa młodych chłopaków. Jak widziałem radość, jaką mieli z koncertów i frajdę z udziału w jam session, to wiem, że warto. Choćby dla nich warto organizować nasz festiwal, ale na pewno musimy przemyśleć parę kwestii. Może powinniśmy robić jednodniową imprezę? Mamy teraz czas, żeby się zastanowić.
Rozmawiała: Beata Mońka